Historia udzielała nam tej lekcji już wiele razy: radykalizm, częściej nawet niż przyczyną, okazuje się skutkiem wojen. Gorycz przegranych, rozbudzona pycha zwycięzców, a nade wszystko spłata długów zaciągniętych przez wszystkie walczące strony. Kosztów, których – co naturalne i zrozumiałe – nie liczy się w obliczu ludzkich tragedii, niepokoju o życie własne i najbliższych. Nie czas ratować róż, gdy płoną lasy. Maszerujący na front żołnierz nie zawraca sobie głowy nadciągającą inflacją ani rosnącymi cenami paliw.
Polska znajduje się od miesiąca w skomplikowanej sytuacji. Wojna dotyka nas na wiele sposobów, ale jednak nie jesteśmy jej stroną. Staliśmy się de facto krajem frontowym, choć „nasi chłopcy” nie idą z karabinami na żaden front. Zrozumienie tej sytuacji, jej złożoności, jest kluczowe dla wyciągnięcia wniosków co do odpowiedzialności, jaka w związku z tym na nas spada. Pierwszy wniosek – i to z wielkim entuzjazmem – został przez Polaków wyciągnięty od samego początku rosyjskiej agresji. Skoro to nie na naszym terytorium toczą się walki, jesteśmy zobowiązani udzielić pomocy uciekającym. Jako kraj, w którym panuje pokój, mamy określone obowiązki wobec zaatakowanych.
Czytaj więcej
Łóżka w europejskich szpitalach dla najbardziej potrzebujących Ukraińców i dostęp dla dzieci do cyfrowej platformy edukacyjnej – to część unijnej odpowiedzi na napływ uciekinierów z Ukrainy.
Ale też jako państwu niepozostającemu w stanie wojny nie wolno nam myśleć o swojej sytuacji wewnętrznej w „trybie wojennym”. Nie tylko prawem, ale i obowiązkiem rządzących jest w takiej sytuacji myślenie w dłuższej perspektywie. Przewidywanie konsekwencji, jakie spowodować może choćby kryzys gospodarczy. To obowiązek nie tylko wobec własnych obywateli, ale też uchodźców z Ukrainy. Niezależnie od tego, jak będzie się kształtowała sytuacja za naszą wschodnią granicą, założyć trzeba, że duża część z nich zechce w Polsce zostać. A w sytuacji kryzysu, pauperyzacji społeczeństwa, prawdopodobnego wzrostu napięć i radykalnych nastrojów społeczeństwo zwykło rozdzierać się zawsze wzdłuż najświeższych szwów.
Dlatego najlepszą receptą na podtrzymanie polsko-ukraińskiej solidarności – również na czas, gdy opadną wojenne emocje – jest myślenie już teraz w kategoriach społecznego solidaryzmu. Niezapominanie o polskich obywatelach, którzy skutki kryzysu odczują najmocniej. Nielekceważenie gospodarki i jej praw w imię nadzwyczajnej sytuacji. Ponieważ kierowanie się wyłącznie emocjami, tak jakby jutra miało nie być, może się okazać zwyczajnie niemoralne. Polskie lasy jeszcze nie płoną, ale to nie powód, by bawić się w nich ogniem.