Marek Migalski: Rosja pomaga rządowi PiS

Jeśli nie dojdzie do pełnoskalowej inwazji na Ukrainę, prezes Kaczyński będzie zawiedziony

Publikacja: 22.02.2022 18:15

Marek Migalski: Rosja pomaga rządowi PiS

Foto: PAP/Radek Pietruszka

Wszyscy tłumaczący wciąż wysokie poparcie PiS szukają przyczyn w wewnętrznej polityce tego ugrupowania – w transferach społecznych, programach pomocowych, propagandzie mediów kiedyś zwanych publicznymi, skutecznych grach parlamentarnych, udanych kampaniach wyborczych, sojuszu z Kościołem, polityce „godnościowej" i tym podobne. A przecież ważnym kluczem wyjaśniającym sukcesy Zjednoczonej Prawicy jest to, co działo się przez ostatnie kilka lat w polityce międzynarodowej. I nadal się dzieje. I może właśnie w szczęściu do zdarzeń zewnętrznych (oraz trafnym ich wykorzystywaniu) należy upatrywać przyczyn stosunkowo trwałego poparcia dla partii Jarosława Kaczyńskiego.

Zacznijmy od kryzysu uchodźczego lat 2014–2015: bez przesady można powiedzieć, że to on dał PiS-owi władzę. Gdyby nie owe setki tysięcy napływających do Europy imigrantów z Afryki i z Azji, politycy ZP nie mieliby kim straszyć wrażliwych na tego typu zjawiska polskich wyborców. To właśnie tamte wydarzenia skutecznie skupiły przy obecnie rządzących miliony naszych rodaków, którzy – tworząc jedno z najbardziej homogenicznych społeczeństw Europy – wpadli w panikę na myśl o tym, że w naszych miastach miałyby się dziać takie rzeczy, jakie codziennie w tamtym czasie zdarzały się na ulicach zachodnich metropolii. PiS skutecznie te lęki wykorzystało (a nawet podsyciło) i dzięki temu sięgnęło po władzę w 2015 roku (oczywiście inne czynniki także były istotne).

Potem było już tylko lepiej. Świat wyszedł z kryzysu gospodarczego, który trawił go od 2008 roku i zaczęła się globalna koniunktura, dzięki której rządzenie stało się przyjemnością rozdawania powiększających się wpływów do budżetu. Nie trzeba było już zaciskać pasa, oszczędzać, przygotowywać się na najgorsze. Wprost przeciwnie – nastał czas karnawału socjalnego i Kaczyński skutecznie to wykorzystał, stając się permanentnym Świętym Mikołajem, który zasypuje swoje dziatki kolejnymi prezentami. Janosikiem dającym biednym, ale grabiącym bogatszych, został dopiero ostatnio, bo okres prosperity się skończył, ale jeszcze do niedawna obdarowywać mógł w zasadzie wszystkich, bez względu na dochody (czego program 500+ był świetnym przykładem).

Czytaj więcej

Kaczyński: Sankcje powinny objąć również Władimira Putina

Dobrą passę PiS podtrzymał także wybór Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Przez cztery lata prezydentury szukał w świecie sojuszników dla swojego sposobu prowadzenia polityki i jednym z najszybciej odnalezionych była Polska. Wulgarność i brutalność stylu rządzenia nowego lokatora Białego Domu oraz jego patologiczne posługiwanie się kłamstwami, fake newsami, „faktami alternatywnymi" i postprawdą idealnie współgrało z tym, co w naszym kraju robiło już od pewnego czasu PiS. Dodatkowym czynnikiem była także chemia, która niewątpliwie pojawiła się osobiście między Trumpem a Andrzejem Dudą. Naturalna twardość tego pierwszego idealnie współgrała z naturalną miękkością tego drugiego, co zapewniło Polsce przez kilka lat status jednego z ulubionych partnerów największego mocarstwa świata.

Równie dobrze wiodło się PiS-owi w Europie. Oczywiście Polska popadała w konflikty z instytucjami unijnymi oraz z innymi państwami Starego Kontynentu, ale w Budapeszcie odnalazł się wspaniały sojusznik Kaczyńskiego, który zapewniał de facto bezkarność dla tego, co PiS wyprawiało w naszym kraju. Dzięki temu działania Komisji Europejskiej czy Rady były nieskuteczne w dyscyplinowaniu rządu RP, bo napotykały na sprzeciw Węgier. Co więcej, we wszystkich prawie krajach zachodnich pojawiły się partie równie populistyczne i niedemokratyczne (przynajmniej w liberalnym sensie tego słowa), co Fides i PiS, więc liderzy państw unijnych byli nieco sparaliżowani w wywieraniu nacisku na władze w Warszawie, bojąc się, że mogłoby to zaktywizować ich rodzime ruchy i ugrupowania „paraautorytarne".

W ostatnim czasie prawdziwe „polityczne złoto" (by użyć stwierdzenia Mateusza Morawieckiego z tzw. maili Dworczyka) pojawiło się jednak na wschodzie. Najpierw na granicy z Białorusią. Gdy notowania władzy zaczęły kilka miesięcy temu wyraźnie słabnąć, Łukaszenko sprokurował kryzys uchodźczy i sprawił, że duża część polskich wyborców ponownie zameldowała się przy PiS, bo imponował im twardą postawą, budową muru, antyimigracyjną retoryką i wezwaniami do niechęci wobec „obcych". Nic lepszego nie mogło się wówczas przydarzyć Kaczyńskiemu, jak to, co sprezentowali mu przywódcy Białorusi i Rosji. PiS czerpało z tego pełnymi garściami, obsługując wszystkie strachy i lęki Polaków wobec „innego". To zatrzymało spadki notowań prawicy, która właśnie przestawała być zjednoczona.

I gdy „białoruskie paliwo" zaczynało się powoli wypalać, z pomocą słabnącemu polskiemu rządowi ponownie przyszła Federacja Rosyjska, otaczając Ukrainę i grożąc jej wojną. Już teraz widać pewne odbicie PiS w sondażach, które trzeba tłumaczyć właśnie tą sytuacją. Jest politologiczną prawidłowością, że obywatele gromadzą się w czasach zagrożeń zewnętrznych przy władzy, bez względu na to, jaka ta władza jest. W przeszłości tabuny dyktatorów (ale także demokratycznych przywódców) wykorzystywały tę zasadę, prowokując napięcia międzynarodowe, by skupić przy sobie obywateli i zapewnić własnym partiom wzrost popularności.

Dlatego Kaczyński nie może sobie wyobrazić niczego lepszego niż wojna Rosji z Ukrainą. Dałoby to jego partii wielki wzrost sondażowy, zepchnęłoby na dalszy plan wszystkie problemy coraz bardziej degenerujących się rządów PiS, zmusiłoby opozycję do zawieszenia krytyki władzy. To w krótkiej perspektywie. A w długiej?

Setki tysięcy (a może miliony) ukraińskich uchodźców w Polsce to byłoby kolejne „polityczne złoto" dla PiS i polskich nacjonalistów. W jednym z niedzielnych programów z udziałem polityków Paweł Kukiz rozpoczął swoją wypowiedź o groźbie inwazji Rosji od...przypomnienia rzezi wołyńskiej. Pojawienie się w naszym kraju dużej liczby uciekających przed wojną Ukraińców byłoby fantastyczną pożywką dla wszelkiej maści rodzimych nacjonalistów. A to byłaby gratka, z której Kaczyński nie mógłby nie skorzystać, unieważniając dotychczasowe podziały polityczne. Odnowiłby retorykę z lat 2014–2015 i skierował narastający wobec jego formacji gniew.... na ukraińskich uchodźców. Płonące zaś po wschodniej granicy państwo ukraińskie w ciepłym świetle ukazałoby jego oraz jego partię.

Jeśli nie dojdzie do rosyjskiej agresji, najbardziej zawiedziony będzie prezes PiS. Już teraz bowiem jej groźba zwiększyła popularność jego formacji, ostudziła zapał unijnych instytucji do egzekwowania w Polsce europejskich norm, pozwoliła Dudzie na udawanie poważnego i poważanego w świecie męża stanu. Z punktu widzenia interesów obecnej władzy, im gorsza sytuacja międzynarodowa, im większe zagrożenia zewnętrzne dla Polski, tym lepiej dla niej. I właśnie na to liczy Kaczyński i jego ludzie. Wszak ich rządy stały się możliwe dzięki temu, co działo się w polityce międzynarodowej. Dlaczego teraz szczęście płynące z zewnątrz nie miałoby nadal pomagać władzy PiS?

Autor jest politologiem, profesorem Uniwersytetu Śląskiego

felietony
Jerzy Surdykowski: Auschwitz. Zagłada w domu Polaków
Materiał Promocyjny
Gospodarka natychmiastowości to wyzwanie i szansa
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Jest źle! Rząd Donalda Tuska może zatopić Rafała Trzaskowskiego
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Lewandowski: Wróciliśmy do unijnej ekstraklasy. Jaką kartę zapiszemy w 2025 roku?
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Donald Trump już złamał przysięgę prezydencką, próbując anulować tzw. prawo ziemi
Materiał Promocyjny
Suzuki Vitara i S-Cross w specjalnie obniżonych cenach. Odbiór od ręki
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Restrykcje w dostępie do chipów to kluczowy moment dla przyszłości Polski
Materiał Promocyjny
Wojażer daje spokój na stoku