Te z okresu, gdy żołnierzy Armii Krajowej nazywano bandytami i zaplutymi karłami reakcji, a sowieckich zbrodniarzy wychwalano pod niebiosa jako mężów stanu niosących Polakom pokój i sprawiedliwość społeczną.
Niedawno na grobie Bieruta na warszawskich Powązkach ktoś namalował napis „kat”. Można oczywiście zżymać się, że miejsce pochówku jest w naszej kulturze uświęcone. Trudno jednak zaprzeczyć, że określenie Bieruta mianem kata nie jest inwektywą, ale historyczną prawdą. Tak samo jak trudno pojąć, dlaczego grób uzurpatora i zbrodniarza ciągle znajduje się w Alei Zasłużonych. Jeżeli cokolwiek w tej sprawie urąga przyzwoitości to nie napis na grobie Bieruta, lecz sama obecność jego grobu wśród kwater bohaterów. Jeśli ktokolwiek został tu poniżony to nie Bierut lecz jego ofiary. Bierut jest po prostu wrzodem na Powązkach, który już dawno powinien zostać stamtąd usunięty i przeniesiony w ustronne miejsce na zwykłym cmentarzu.
Niestety, zgody w tej sprawie nie ma, bo środowiskom liberalnej lewicy bliżej jest do tych, którym bardziej imponują enkawudziści niż akowcy. Po incydencie na Powązkach okrzyknięto bohaterką kobietę, która dowiedziawszy się o „zbezczeszczeniu nagrobka prezydenta” usunęła z grobu Bieruta namalowany napis. Kobieta okazała się działaczką komunistyczną, umieszczającą w sieci swoje zdjęcia przy popiersiu Stalina i w otoczeniu sierpów i młotów.
Gdyby w Polsce konsekwentnie przestrzegano prawa zabraniającego propagowania totalitaryzmów, kobieta ta powinna odpowiadać karnie. I tak pewnie zostałaby uniewinniona, bo jej zamiłowania polityczne każą sobie zadać pytanie o jej poczytalność.
Główny problem jest jednak gdzie indziej. Liberalna lewica, gotowa domagać się głów – i słusznie – za każdą namalowaną na murach swastykę czy antysemicki napis, przestaje być wrażliwa, gdy chodzi o symbole komunizmu. Trudno odczytywać to inaczej, jak życzliwość wobec ideologii, która skazała na śmierć dziesiątki milionów ludzi i doprowadziła połowę Europy do cywilizacyjnej katastrofy.