W niedzielę w kościołach przeprowadzano zbiórkę pieniędzy na pomoc dla migrantów, którzy pojawiają się przy naszej wschodniej granicy. Z taką inicjatywą wystąpił przewodniczący KEP abp Stanisław Gądecki, przy poparciu innych biskupów.
Nie wszędzie zbiórki były. Niektórzy księża publicznie ją krytykowali. Wtórowało im, wcale niemałe grono publicystów – w zdecydowanej większości ci, którzy deklarują swoje przywiązanie do wartości chrześcijańskich, i podkreślają ogromną rolę, jaką Kościół odgrywa w naszym społeczeństwie. Byli to ci sami ludzie, którzy rok temu – po orzeczeniu TK w sprawie tzw. aborcji eugenicznej – wzywali do obrony świątyń przed tymi, którzy byli zdenerwowani decyzją Trybunału. Pojawiały się słowa o źle pojmowanym miłosierdziu, apele o to, by biskupi i księża modlili się za tych, którzy naszych granic bronią z narażeniem zdrowia i życia. Wskazywano na to, że polskie państwo usiłowało już migrantom pomóc, wysyłając na Białoruś konwoje humanitarne, których reżim nie wpuścił.
Można powiedzieć, że to powtórka z sytuacji sprzed sześciu lat, gdy również mieliśmy do czynienia z kryzysem migracyjnym. Kiedy Kościół wystąpił z propozycją, by każda parafia w Polsce przyjęła uchodźców, nie pozostawiono na niej suchej nitki. Negowano potrzebę uruchomienia korytarzy humanitarnych na wzór tych, które otwarto np. we Włoszech. Jak mantrę powtarzano, że trzeba pomagać w miejscach konfliktów.
Czytaj więcej
W domu patrzymy na minusową temperaturę i wiemy, że oni tam w lesie marzną – mówi Maryla Ancipiuk, przewodnicząca Rady Miejskiej w Michałowie.
Między tym, co jest teraz, i tym co było kilka lat temu, jest jedna zasadnicza różnica. Wtedy uchodźcy i migranci szturmowali wybrzeże Włoch, Turcji i Grecji. Szli przez Serbię, Węgry do Austrii i dalej do Niemiec. Ich cierpienie, łzy, ból, zwłoki na plażach widzieliśmy w telewizji, ale to było daleko. Dziś jest blisko. Na tyle blisko, że tego cierpienia i towarzyszącej jej śmierci można dotknąć.