Fakty mówią same za siebie. Warto zatem, aby je rozpowszechniły ministerstwa, szkoły, uniwersytety, organizacje, firmy i kościoły odpowiedzialne za wychowanie mądrych lub – niestety – też głupich ludzi. Wszędzie na świecie, a nie tylko w Unii Europejskiej.
Przypomnijmy oczywistość, eliminując od razu niedojrzałe polityczne zacietrzewienie, że nie ma idealnych polityków i idealnych wspólnot. Jeśli jednak jakiś rozsądny polityk i wspólnota, jak na przykład UE – tak, ta która nie we wszystkim każdemu odpowiada – gwarantują ci pokój, wolność, stabilne prawo i wolne media, pracę oraz w miarę spokojne życie, to znaczy, że warto na to stawiać. I reformować Unię metodami dyplomatycznymi, pokojowymi, argumentami, a nie zachowaniami politycznymi rodem ze „Stefka Burczymuchy”.
1. Sytuacja, gdy w kraju politycy kierują sądami, jest przejawem degeneracji państwa, dyktatury jawnej lub ukrytej.
Prawdę tę trzeba wbijać do głów dzieciom od najmłodszych lat. Najkrócej mówiąc, jeśli masz sprawę w sądzie, gdy podpadniesz politykowi, bądź jego rodzinie czy znajomym, zawsze przegrasz proces. Zostaniesz zniszczony lub może nawet trafisz do więzienia. Po prostu polityk zadzwoni do prokuratora lub sędziego i poinstruuje go, jaki ma być wyrok. Dokładnie tak jak w krajach komunistycznych, w rozmaitych dyktaturach lub degenerujących się demokracjach. W UE, aby nie doszło do takiej degeneracji wolności obywateli, jest i pilnuje tego Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Robi to za zgodą państw wstępujących do UE. Można powiedzieć powszechnie zrozumiale, że najwyższy trybunał europejski „sprowadza na ziemię” polityków, którzy chcą jak tzw. polityczny łobuz podporządkować sobie władzę sądowniczą. Wniosek? Nie wolno ci wybrać partii, która chce rządzić prawem. Jeśli mimo to wybierasz ją, to znaczy, że jesteś naiwny i grozi ci marne życie, a może nawet zasługujesz na bat np. białoruski, rosyjski lub chiński.
2. Kraj, w którym politycy wskazują swoich sędziów, niszczy równość i demokrację.