Kobietą wprawdzie nie jestem (nie chciałbym, aby sformułowanie to potraktowane zostało jako przejaw męskiego szowinizmu, a na wszelki wypadek przepraszam), ale, z niejasnych przyczyn, przedstawicielki płci odmiennej zawsze mnie interesowały, co więcej, uważam, że mężczyźni skazani są na życie z nimi (przepraszam za ewentualny homofobiczny wydźwięk tego stwierdzenia) i vice versa — przepraszam panie, które poczuły się dotknięte przypisaniem im tego typu konieczności.
Tydzień temu zauważyłem list czytelniczki, która skarży się, że urodziła dziecko. Nie czuła w sobie macierzyńskiego powołania, a więc zrobiła to wyłącznie dla męża, który... już się Państwo domyślili, niecnie ją porzucił. Dziecko ma już ileś lat, rozwija się i uczy doskonale, ale strapionej mamusi nawet teraz, kiedy spogląda na nie, przychodzi do głowy, że nie powinno było się urodzić. Czytając to przyszło mi do głowy, że może to mamusia nie powinna się była urodzić, a jedynym uzasadnieniem jej egzystencji jest to dziecko właśnie?
Ale to był tylko wstęp. Dzisiejsze "Wysokie Obcasy" zatytułowane są "Żony, matki, frustratki" i dają do zrozumienia, że o ile, z trudem bo z trudem, żonę nie frustratkę wyobrazić sobie można, to matki już nie sposób. Chociaż istnieją sposoby na radzenie sobie z koszmarem macierzyństwa i prowadzenia domu. "Lubi odcinek "Gotowych na wszystko", w którym Lynette dostała od matki kolegów z klasy jej dzieci narkotyki, dzięki którym mogła pracować, gotować, piec, nie spać i szyć całą noc kostiumy na przedstawienie. Wreszcie zrozumiała, jak inne matki dają sobie radę." Tak więc od dziś wiedzieć będziemy, że jeśli matka nie jest sfrustrowana, to znaczy, że jest zaćpana. Świadomość tego rzuca dodatkowe światło na akcję "Wyborczej", "My, narkopolacy". Może by zaapelować o przydzielanie matkom, pod nadzorem specjalisty, oczywiście, stosownych dawek dziennych?
Inna sprawa, że obowiązków kobietom przybywa niepomiernie. Wśród wyliczanki, co sfrustrowana żona-matka zaniedbała, pogłębiając tym jeszcze swoją frustrację, jest np. cotygodniowy seks z mężem i dildo (czy może w kolejności odwrotnej). Nic dziwnego więc, że pod nadtytułem "Życie rodzinne" pojawia się, jako konsekwencja, tytuł właściwy "Sfrustrowane panie domu", a depresja jest nieuniknioną konsekwencją tego stanu rzeczy.
Co tam zresztą depresja. Artykuł zaczyna się od przypomnienia wydanego w 1963 roku w USA dzieła Betty Friedan (do dziś nie przetłumaczonego na polski, oburza się autorka artykułu) "The Feminine Mistique" – "Mistyka Kobiecości". Jego autorka zrównuje życie amerykańskich gospodyń lat 60. z losem więźniów obozów koncentracyjnych. Wydaje się, że w tym momencie żarty powinny się kończyć. Bo nie chodzi o zwykły feministyczny kretynizm, ale o obrażanie pamięci zamęczanych stosunkowo niedawno dużych ludzkich zbiorowości. Oficjalnie pamięć ta jest chroniona. Okazuje się, że kończy się to jednak jeśli w grę wchodzi modna ideologia.