UE za mało interesuje się Europą Wschodnią

W naszym interesie jest, aby w UE powstał system, który umożliwiając pomoc dla Egiptu, nie będzie zaniedbywał jednocześnie Białorusi – zauważa szef PISM

Publikacja: 16.02.2011 01:35

UE za mało interesuje się Europą Wschodnią

Foto: Fotorzepa, Dominik Pisarek Dominik Pisarek

Red

Wieści o nacjonalizacji Kanału Sueskiego 2 listopada 1956 roku wyparły z czołówek zachodnich mediów zdjęcia płonącego Budapesztu. Świat się zmieniał w błyskawicznym tempie, a uwagę dziennikarzy i polityków skupiały wydarzenia bliskie blednącym już mocarstwom kolonialnym: Francji i Wielkiej Brytanii. Powstanie węgierskie mogło być zwiastunem końca komunizmu, ale afera sueska okazała się początkiem końca Imperium Brytyjskiego. A to dla świata zachodniego stało się ważniejsze.

Ponad 50 lat później żyjemy w innym świecie. Komunizm się skończył, Wielka Brytania i Francja nie są już mocarstwami, lecz średniej rangi państwami, którym coraz trudniej usprawiedliwić swoją obecność w Stałej Radzie ONZ. Jednak przyglądając się reakcjom na niedawne wydarzenia na Białorusi i obecne w Egipcie, nie sposób oprzeć się wrażeniu déja vu. Tak jak w 1956 roku wypadki we wschodniej części Starego Kontynentu zostały przyćmione przez procesy w południowym sąsiedztwie Europy, przede wszystkim w Egipcie.

Właściwie nie powinno nas to dziwić. Sfałszowanie przez Aleksandra Łukaszenkę wyborów i represje wobec opozycji mają wprawdzie znaczenie dla naszego regionu, ale rewolucja w Egipcie przynosi konsekwencje globalne. Wpływa na cenę ropy naftowej (już ponad 100 dolarów za baryłkę), ma skutki dla procesu izraelsko-palestyńskiego, całego świata arabskiego i obecności USA w regionie. Krótko mówiąc, podobnie jak nacjonalizacja Kanału Sueskiego w roku 1956, tak i współczesne wydarzenia w Egipcie i jego sąsiedztwie mogą spowodować poważne perturbacje i zmiany na scenie międzynarodowej.

[srodtytul]Krótkotrwałe zainteresowanie[/srodtytul]

Pomimo różnej skali wydarzeń na Białorusi i w Egipcie, oba te kraje łączy jednak istotny wspólny mianownik – złe rządy, korupcja i autorytarne reżimy. Łączy je również to, że graniczą z Unią Europejską, której powinno zależeć na powstaniu pluralistycznych i przewidywalnych rządów w sąsiedztwie.

Wydawać by się mogło, że UE będzie naturalnym promotorem reform z racji nie tylko swojego położenia geograficznego, lecz także tożsamości – w dużej mierze zbudowanej przecież na odrzuceniu totalitaryzmu. Ale, jak się okazuje, UE nie ma spójnej polityki promocji demokracji i społeczeństwa obywatelskiego wobec najbliższych sąsiadów. W rezultacie jesteśmy w podobnej sytuacji jak w 1956 roku – zajmujemy się państwami sąsiednimi w momentach krytycznych i tracimy zainteresowanie nimi, kiedy coś bardziej spektakularnego dzieje się w innej części świata.

Nie należy za to winić opinii publicznej, której uwaga jest zwyczajnie krótkotrwała. Natomiast nie jest rzeczą normalną, że UE nie ma trwałych i skutecznych instrumentów promujących reformy we własnym otoczeniu, a jej działania są uzależnione od poziomu atencji opinii publicznej. Istniejąca europejska polityka sąsiedztwa (EPS) jest zbyt zbiurokratyzowana, zbyt powolna w reagowaniu na bieżące wydarzenia i brak jej strategicznego kierunku.

UE nie dorobiła się jeszcze efektywnej polityki zdolnej do reagowania na wydarzenia w państwach sąsiednich z dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze, zainteresowanie poszczególnych jej członków zależy od ich położenia geograficznego – poza nami i naszymi najbliższymi sąsiadami mało kto w UE interesuje się Białorusią, my natomiast nieszczególnie interesujemy się Południem.

Po drugie, Unia jest podzielona w ocenie potrzeby politycznej liberalizacji – tak na Wschodzie, jak i (a nawet przede wszystkim) u południowych sąsiadów. Polityka wschodnia wielu państw UE koncentruje się na Moskwie, a ta – jak wiadomo – nie wspiera procesów pluralistycznych na obszarze swojego byłego imperium. W stosunku do Maghrebu i Bliskiego Wschodu w UE dotąd dominowało przeświadczenie, że polityczna liberalizacja jest tam nie tylko nierealna, ale wręcz szkodliwa. Powoływano się przy tym na przypadek Autonomii Palestyńskiej, gdzie wybory w 2006 roku wygrał Hamas, który nie uznaje Państwa Izrael i nie wyparł się terroru.

[srodtytul]Promocja demokracji[/srodtytul]

W interesie Polski jest taka UE, która ma konsekwentną politykę promowania demokracji i dysponuje narzędziami pozwalającymi na jej skuteczną implementację. W Polsce nikogo nie należy przekonywać, że promocja demokracji w bezpośrednim naszym sąsiedztwie, na Białorusi, Ukrainie czy w Mołdawii, jest dla nas korzystna. Działając w kontekście unijnym, Warszawa ma szerszą legitymację do prowadzenia polityki oraz środki na demokratyzację w tym obszarze.

Przykładem takiej działalności była niedawno „Solidarność z Białorusią” – konferencja zorganizowana przez MSZ, na której państwa uczestniczące zadeklarowały 87 milionów euro na projekty wspierające rozwój społeczeństwa obywatelskiego w tym kraju. Co jednak uderzało na tej konferencji, to dysproporcja między aktywnością państw Europy Środkowo-Wschodniej i Skandynawii, a zdecydowanie mniejszego zainteresowania państw Południa. Z drugiej strony nie jest tajemnicą, że państwa Wschodu i Północy (z wyjątkiem byłych mocarstw kolonialnych) w mniejszym stopniu interesują się procesami zachodzącymi na obszarze Maghrebu.

[srodtytul]Utrata wpływów[/srodtytul]

Regionalne rozbicie Unii wyraźnie osłabia skuteczność jej działania. Tymczasem UE, która nie jest w stanie prowadzić konsekwentnej polityki wobec najbliższego sąsiedztwa, naraża się na utratę wpływu w regionie. Potrzebuje zatem spójnej, a jednocześnie elastycznej polityki wspierającej transformację tegoż sąsiedztwa.

Na konferencji białoruskiej minister Radosław Sikorski wysunął pomysł utworzenia europejskiego funduszu na rzecz demokracji, który wspierałby inicjatywy obywatelskie na obszarze całego otoczenia UE, zarówno na wschodzie, jak i na południu. Jest właściwie szokujące, że tego rodzaju fundusz dotąd nie powstał, jeśli powoływanie się na prawa człowieka jest zwykle stałym punktem unijnych deklaracji o polityce zagranicznej. Stworzenie funduszu dowodziłoby, że UE potrafi nie tylko mówić, ale również działać w imię swoich wartości.

Warto tutaj dodać, że działalność demokratyzacyjna Unii nie może polegać jedynie na wspieraniu wolnych wyborów, które w sytuacji mało rozwiniętego społeczeństwa obywatelskiego mogą w istocie doprowadzić do zwycięstwa sił populistycznych, nieakceptujących zasad demokratycznego ładu. Do tego doszło właśnie w Autonomii Palestyńskiej w 2006 roku i podobnie może być w Egipcie, jeśli w wyniku wyborów zostanie wyłoniony rząd zdominowany przez Bractwo Muzułmańskie. Również Ukraina po wolnych wyborach nie przybliżyła się do liberalnej demokracji.

[srodtytul]Praca na lata[/srodtytul]

UE powinna zatem wspierać przede wszystkim procesy umożliwiające powstanie podwalin trwałego systemu pluralistycznego – z czym łączą się rozwój państwa prawa, wolność mediów, prawa kobiet oraz inicjatywy obywatelskie. Jest to praca nie na jedne wybory, na które pewnie uda się zmobilizować europejską opinię publiczną, lecz na lata, może nawet dekady żmudnych i konsekwentnych wysiłków transformacyjnych.

Unia, a szczególnie jej państwa graniczne, zatem również Polska, potrzebuje stałych instrumentów funkcjonujących poza okresami gorączki rewolucyjnej. Jak pokazuje przykład Białorusi i Egiptu, UE jest skłonna koncentrować swoją uwagę raczej na Południu niż na Wschodzie. Dlatego w naszym interesie jest, aby powstał system, który umożliwiając pomoc dla Egiptu, nie będzie zaniedbywał jednocześnie Białorusi, chociaż informacje z Mińska wypadają z czołówki informacyjnej CNN.

Autor jest dyrektorem Polskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych. Absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Krajowej Szkoły Administracji Publicznej w Warszawie. Ukończył także studia na Wydziale Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu w Birmingham w Wielkiej Brytanii

Wieści o nacjonalizacji Kanału Sueskiego 2 listopada 1956 roku wyparły z czołówek zachodnich mediów zdjęcia płonącego Budapesztu. Świat się zmieniał w błyskawicznym tempie, a uwagę dziennikarzy i polityków skupiały wydarzenia bliskie blednącym już mocarstwom kolonialnym: Francji i Wielkiej Brytanii. Powstanie węgierskie mogło być zwiastunem końca komunizmu, ale afera sueska okazała się początkiem końca Imperium Brytyjskiego. A to dla świata zachodniego stało się ważniejsze.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa