Nadchodzące wybory do Senatu RP przeprowadzone zostaną według odmiennych od dotychczasowych zasad. Będą to wybory większościowe, dokonywane w okręgach jednomandatowych (JOW), podczas gdy poprzednio wybory te odbywano w okręgach, z których powoływano od dwóch do czterech senatorów.
Co bardzo ważne, w wyborach senackich chodzi o większość zwykłą. W przypadku okręgów jednomandatowych senatorem staje się kandydat, który uzyskał więcej głosów niż jakikolwiek z jego konkurentów. Gdy będzie ich w danym okręgu wielu, a oddane na nich głosy ulegną rozproszeniu, może się zdarzyć, że mandat uzyska osoba, za którą opowiedziało np. tylko 30 proc. głosujących. Oznacza to, że o powołaniu na fotel senatora decydować będzie mniejszość osób biorących udział w głosowaniu, większość zaś w tym okręgu pozbawiona zostanie w Senacie swojego reprezentanta. Sytuacja ta może ulec zaostrzeniu przy niskiej frekwencji wyborczej. Wówczas o obsadzie mandatu senatorskiego przesądzić może nawet 10 – 15 proc. obywateli uprawnionych do głosowania. Może mieć to wpływ na polityczną wiarygodność i prawomocność izby wyższej naszego parlamentu, choć od strony konstytucyjnej i ustawowej prawomocności tej nie da się podważyć. Po przyjęciu kodeksu wyborczego zwracał na to krytyczną uwagę senator Zbigniew Romaszewski. Czy hipotezy te i obawy znajdą potwierdzenie, dowiemy się w dniu wyborów.
Walory kandydata
Jakie skutki dla kształtu i funkcjonowania polskiego systemu partyjnego będzie miało zastosowanie tych nowych zasad? Tu również można jedynie snuć przypuszczenia.
Łukasz Warzecha w artykule "Nie tylko geniusz lidera", opublikowanym w "Rzeczpospolitej", dostrzega poważne zalety tego rozwiązania, choć odnosi swe uwagi do postulowanych JOW w wyborach sejmowych. Krytykując wybory przeprowadzane na zasadach proporcjonalności, pisze: "Ten system jest mechanizmem nie tyle partyjnym, ile partyjniackim. Daje liderom ugrupowań niemal nieograniczoną władzę nad członkami partii, bo pozwala konstruować listy wedle własnego uznania. Ludzie i tak nie głosują na osobę, ale w przeważającej części na partie". Dalej zaś: "Jednomandatowe okręgi wyborcze zbliżyłyby posłów do obywateli oraz nałożyłyby na nich większą odpowiedzialność. Dałyby zarazem możliwość budowania niezależnych karier politycznych w oparciu o szacunek własnych wyborców". Można chyba założyć, że podobne oczekiwania Łukasz Warzecha będzie miał wobec wyborów senackich opartych na nowych zasadach.
Nie sądzę jednak, aby oczekiwania te były w pełni racjonalne. Gdyby partii politycznych nie wynaleziono, to mandat parlamentarny byłby w pełni wolny, a jego uzyskanie zależałoby jedynie od walorów (nie tylko zresztą osobistych; pieniądze, na przykład, też się liczą) kandydata. Partie jednak istnieją i choć ich charakter zmienia się z biegiem lat, to niewiele wskazuje na to, by szykowały się do opuszczenia sceny politycznej w najbliższym czasie.