Na pierwszym posiedzeniu nowo wybranego Sejmu prezes Rady Ministrów składa na ręce prezydenta dymisję rządu. Prezydent musi tę dymisje przyjąć, ale nie oznacza to, że rząd kończy w ten sposób pracę, ponieważ powierza mu się dalsze sprawowanie obowiązków, aż do czasu powołania nowej Rady Ministrów.
Gdy rzecz przebiega sprawnie, stan przejściowy trwa kilkanaście dni. Gdy pojawiają się przeszkody, przedłużyć się może do dziesięciu tygodni, a nawet kilku miesięcy. Taka sytuacja zaistniałaby, gdyby rząd nie został skutecznie utworzony mimo wyczerpania wszystkich konstytucyjnych możliwości, przez co prezydent musiałby skrócić dopiero rozpoczętą kadencję Sejmu, rozpisując przedterminowe wybory. Nie byłoby mimo to pewne, czy po tych wyborach dałoby się powołać nowy rząd, kładąc kres działaniu gabinetu przejściowego, ale w swym politycznym składzie dotychczasowego. Miejmy jednak nadzieję, że sytuacja taka się nie pojawi, chociaż trudności z tworzeniem rządu doprowadzają niekiedy do długotrwałego pata politycznego. Tak ostatnio stało się w Belgii.
Każdy pełnoprawny obywatel
Jedno z ważniejszych pytań, które trzeba sobie postawić w związku z procedurą formowania nowej Rady Ministrów, dotyczy roli prezydenta w tym procesie. Konstytucja RP stanowi w art. 154 ust. 1, że prezydent desygnuje prezesa Rady Ministrów, który proponuje jej skład. Desygnowanie oznacza, że dana osoba otrzymuje upoważnienie do skompletowania grona ministrów, a gdy się to powiedzie, zostaje powołana wraz z pozostałymi członkami Rady przez prezydenta na jej szefa.
Konstytucja nie uzależnia decyzji głowy państwa w tej kwestii od żadnych warunków natury politycznej. Desygnowanym na premiera może zostać każdy pełnoprawny obywatel polski. W szczególności nieznany jest naszej ustawie zasadniczej ani też nie istnieje jako uzus prawny wymóg, aby osobą taką był przywódca lub czołowy polityk partii, która w wyborach parlamentarnych uzyskała największe poparcie i dysponuje w Sejmie najliczniejszym klubem.
Gdy spojrzeć na praktykę polską ostatnich 22 lat, desygnowanymi, a następnie powoływanymi na stanowisko premiera bywali rozmaici politycy – zarówno szefowie partii w wyborach zwycięskich (np. Jarosław Kaczyński) jak i politycy, którzy do grona przywódców partii nie należeli i zajmowali w niej dalsze pozycje (np. Kazimierz Marcinkiewicz). Mieliśmy premierów będących szefami stronnictw, które w wyborach uzyskiwały stosunkowo niewiele mandatów (np. Waldemar Pawlak), a niekiedy też i takich, które w Sejmie były ugrupowaniami w istocie drugiego planu (np. Jan Olszewski).