Syzyf wtaczał głaz pod górę, ale za każdym razem przed szczytem głaz uciekał mu w dół. Z Grecją może być podobnie. Znów trzeba będzie ten głaz pchać, czyli udzielać kolejnych pożyczek ratunkowych. Po raz drugi, trzeci, a być może jeszcze czwarty czy piąty. Mit o Syzyfie pasuje jak ulał do Grecji także z innych powodów. Król Koryntu nieprzytomnie hulał z bogami na Olimpie, był ich ulubieńcem, długo przymykali oko na jego grzeszki, a potem niespodziewanie utracił ich łaskę. Ale nawet wtedy grał z nimi w kotka i myszkę, nie chcąc poddać się ich werdyktowi.
Przy akompaniamencie ulicznych protestów grecki parlament uchwalił kolejny program oszczędnościowy w zamian za 130 mld euro pomocy. Bez tych pieniędzy kraj zbankrutowałby jeszcze w marcu. W sektorze publicznym straci pracę 15 tys. osób, płaca minimalna spadnie o 20 proc., a przepisy prawa pracy mają być zliberalizowane. Niczego to jednak nie załatwi. Premier Lukas Papademos przyznał niedawno w Brukseli, że nawet po redukcji długu przez prywatne banki o 100 mld euro Grecja może być i tak niezdolna do spłaty reszty zobowiązań – 250 mld euro. Nie wystarczą podwyżki podatków i cięcia wydatków. Trzeba zmniejszyć biurokrację i uwolnić rynek paraliżowany tysiącami nieżyciowych przepisów. Niestety to trudne, a jeśli nawet udałoby się, to reformy wydadzą plony dopiero za kilka lat.
Gdy w maju 2010 r. Grecja otrzymała pomoc od Unii i MFW w wysokości 110 mld euro, problem miał być rozwiązany raz na zawsze. Tymczasem pieniądze wydano, a efektów nie widać. To było jak wrzucanie zwitków banknotów do rozgrzanego do czerwoności pieca. Zaaplikowane wówczas środki – zwiększenie VAT z 21 do 23 proc., podwyżka akcyzy od paliw, alkoholi i papierosów, podwyżka minimalnego wieku emerytalnego z 53 do 60 lat i odebranie trzynastek oraz czternastek w budżetówce – okazały się niewystarczające. Zadłużenie kraju wzrosło już do 159 proc. PKB.
Unijni urzędnicy narzekają, że Grecy zapowiadają reformy, a w gruncie rzeczy nie robią wiele (np. w ubiegłym roku zwolnili 16 razy mniej urzędników niż ustalono). Bruksela wyraźnie straciła cierpliwość. Wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej Neelie Kroes powiedziała, że wyjście Grecji ze strefy euro nie byłoby tragedią. Z kolei Niemcy zaproponowali powołanie specjalnego komisarza, który nadzorowałby grecki budżet.
Ta presja nie przyniesie skutków. Grecy co prawda wszystko obiecają, bo nie mają innego wyjścia, jednak już gołym okiem widać, że nie dadzą rady spełnić oczekiwań swych partnerów. Premier Jeorios Papandreu skwitował to w Brukseli w grudniu 2010 r.: „Mój kraj jest kompletnie zepsuty. Zepsuty od A do Z".