Kryzys finansowy w Grecji jak za Edwarda Gierka

Mimo ratowania Grecji kolejnymi gigantycznymi pożyczkami i redukcją długu kraj ten nie będzie w stanie ani stanąć na nogi, ani spłacić reszty. Polska miała więcej szczęścia – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 14.02.2012 19:03

Paweł Rożyński

Paweł Rożyński

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Syzyf wtaczał głaz pod górę, ale za każdym razem przed szczytem głaz uciekał mu w dół. Z Grecją może być podobnie. Znów trzeba będzie ten głaz pchać, czyli udzielać kolejnych pożyczek ratunkowych. Po raz drugi, trzeci, a być może jeszcze czwarty czy piąty. Mit o Syzyfie pasuje jak ulał do Grecji także z innych powodów. Król Koryntu nieprzytomnie hulał z bogami na Olimpie, był ich ulubieńcem, długo przymykali oko na jego grzeszki, a potem niespodziewanie utracił ich łaskę. Ale nawet wtedy grał z nimi w kotka i myszkę, nie chcąc poddać się ich werdyktowi.

Przy akompaniamencie ulicznych protestów grecki parlament uchwalił kolejny program oszczędnościowy w zamian za 130 mld euro pomocy. Bez tych pieniędzy kraj zbankrutowałby jeszcze w marcu. W sektorze publicznym straci pracę 15 tys. osób, płaca minimalna spadnie o 20 proc., a przepisy prawa pracy mają być zliberalizowane. Niczego to jednak nie załatwi. Premier Lukas Papademos przyznał niedawno w Brukseli, że nawet po redukcji długu przez prywatne banki o 100 mld euro Grecja może być i tak niezdolna do spłaty reszty zobowiązań – 250 mld euro. Nie wystarczą podwyżki podatków i cięcia wydatków. Trzeba zmniejszyć biurokrację i uwolnić rynek paraliżowany tysiącami nieżyciowych przepisów. Niestety to trudne, a jeśli nawet udałoby się, to reformy wydadzą plony dopiero za kilka lat.

Gdy w maju 2010 r. Grecja otrzymała pomoc od Unii i MFW w wysokości 110 mld euro, problem miał być rozwiązany raz na zawsze. Tymczasem pieniądze wydano, a efektów nie widać. To było jak wrzucanie zwitków banknotów do rozgrzanego do czerwoności pieca. Zaaplikowane wówczas środki – zwiększenie VAT z 21 do 23 proc., podwyżka akcyzy od paliw, alkoholi i papierosów, podwyżka minimalnego wieku emerytalnego z 53 do 60 lat i odebranie trzynastek oraz czternastek w budżetówce – okazały się niewystarczające. Zadłużenie kraju wzrosło już do 159 proc. PKB.

Unijni urzędnicy narzekają, że Grecy zapowiadają reformy, a w gruncie rzeczy nie robią wiele (np. w ubiegłym roku zwolnili 16 razy mniej urzędników niż ustalono). Bruksela wyraźnie straciła cierpliwość. Wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej Neelie Kroes powiedziała, że wyjście Grecji ze strefy euro nie byłoby tragedią. Z kolei Niemcy zaproponowali powołanie specjalnego komisarza, który nadzorowałby grecki budżet.

Ta presja nie przyniesie skutków. Grecy co prawda wszystko obiecają, bo nie mają innego wyjścia, jednak już gołym okiem widać, że nie dadzą rady spełnić oczekiwań swych partnerów. Premier Jeorios Papandreu skwitował to w Brukseli w grudniu 2010 r.: „Mój kraj jest kompletnie zepsuty. Zepsuty od A do Z".

Chłopaki nie płacą

Przede wszystkim Grecja nie jest w stanie szybko i radykalnie poprawić ściągalności podatków oraz zredukować rekordową w Europie szarą strefę sięgającą blisko 30 proc. PKB. Mało tego. Będzie ona rosnąć wraz ze zwiększaniem obciążeń. Zdesperowany rząd zaczął nawet publikować listy oszustów podatkowych. W mediach pełno przykładów skutecznych działań urzędów skarbowych. Tyle, że to wierzchołek góry lodowej. Takie działania nie mogą przynieść szybko radykalnej poprawy w sytuacji, bo dla Greków niepłacenie podatków jest sportem narodowym. To zaszłość jeszcze z czasów niewoli ottomańskiej, gdy uchodziło za czyn patriotyczny. Teraz Grecy myślą tak: dlaczego mam być uczciwy, gdy politycy grabią państwo na miliony. "Nie płacę" - brzmi coraz popularniejsze hasło sprzeciwu wobec nowych podatków.

Cóż więc z tego, że podniesie się obciążenia i wyśle w teren legiony inspektorów, skoro napotykają na wytrawnego przeciwnika. W Grecji nagminne jest zjawisko określane z języka piłkarskiego jako ustawienie 4-4-2. A więc z tysiąca euro należnego podatku 400 trafia do inspektora, drugie tyle dla podatnika i tylko 200 dla państwa. Głośna była sprawa basenów, za które powinno się płacić podatek od luksusu. Tylko w Atenach zarejestrowanych jest 300, podczas gdy fiskus za pomocą satelity namierzył 17 tys. Gdy wieść po nowej broni fiskusa rozeszła się, szybko zniknęły pod maskującym siatkami.

Na uzdrowienie Grecji nie pozwoli też głębsza niż się spodziewano recesja (piąty rok z rzędu), która będzie ograniczać wpływy podatkowe. Cięcia zdusiły konsumpcję, główne dotychczasowe źródło wzrostu gospodarczego. PKB spadł w ubiegłym roku aż o 6 proc. W tym będzie zapewne podobnie.

Płonna jest nadzieja, że Grecy będą w stanie wesprzeć budżet wpływami z prywatyzacji. Udowodniło to fiasko planu opiewającego na 50 mld euro i wymuszonego przez Unię przy okazji pierwszej pomocy. Nikt nie da godziwej ceny za firmy należące do bankruta. Bruksela od początku doskonale o tym wiedziała. Inna sprawa, że sztuką byłoby obecnie znaleźć nabywcę na taką firmę jak koleje państwowe OSE nawet w świetnie prosperującym kraju. Na płace wydaje czterokrotność przychodów z biletów.

Rząd nie radzi sobie z oszczędnościami, określanymi przez Greków jako drakońskie, bo ma też swoje święte krowy. Dziwnym trafem omijają one armię, która dalej zamawia okręty w... Niemczech. Może dlatego ten wydatek jest tak trudny do ścięcia. W tym samym czasie marnotrawi się ogromne pieniądze, stawiając na granicy z Turcją 100-kilometrowy mur, który ma utrudnić napływ cudzoziemców.

Przeszkodą dla reform będą też silne, powiązane z partiami związki zawodowe, protestujące przeciw cięciom. W przeciwieństwie do polityków mają poparcie społeczeństwa. Jak wykazały najnowsze sondaże, blisko połowa obywateli wolałaby, by ich kraj zbankrutował zamiast wprowadzać oszczędności.

Trudno przekonać Greków i uwierzyć w możliwą poprawę sytuacji, gdy widać, że wymuszone przez UE i MFW zmiany wprowadzają w gruncie rzeczy ci sami ludzie, którzy mieli swój udział w doprowadzeniu kraju do kryzysu. Wkrótce wybory, a więc okazja do pozbycia się Lucasa Papademosa i innych technokratów. Niech tylko kraj zainkasuje pomoc. Już teraz puszczają oko do wyborców. Antonis Samaras, lider Nowej Demokracji, faworyta wyborów, mówił przed głosowaniem w parlamencie: - Wzywam was do głosowania dającego możliwość pożyczki z zachowaniem możliwości negocjacji i zmiany obecnej polityki, która została na nas wymuszona.

Grecy widzą, jak zepsuta jest cała ich klasa polityczna. Przez dziesiątki lat politycy kupowali ich głosy i spokój polityczny, zadłużając kraj. Trochę jak u nas Edward Gierek w latach 70. I tak naprawdę Grecy nie mają wyboru. Podobnie jak wówczas Polacy. Jak to? Przecież mają demokrację? Tygodnik „Der Spiegel" nazywa to jednak demokracją feudalną. Od dziesiątków lat Grecją rządzą polityczne dynastie. Wystarczy spojrzeć na listę premierów, aby dostrzec, że przewijają się te same nazwiska: głównie Papandreu, Karamanlis, czasem Wenizelos i Mitsotakis. Doprowadzili kraj do zapaści, zadłużając państwo i budując system korupcji i nepotyzmu. Teraz ta sama klasa polityczna zmusza teraz obywateli do wyrzeczeń. To tak, jakby u nas reformy wprowadzał nie Mazowiecki z Balcerowiczem, a Jaruzelski z Kiszczakiem.

Polskie schadenfreunde

Analogii z Polską jest w przypadku Grecji zadziwiająco dużo. Również byliśmy bankrutem w latach 80. i na początku 90. I my sądzimy, że wiele nam się należy, bo „Solidarność" doprowadziła do upadku komunizmu i powrotu demokracji w Europie Wschodniej. Grecy zaś uważają się za kolebkę całej demokracji. I my, i oni przekonujemy, że Niemcy powinni bezustannie pomagać za zniszczenia z czasu II wojny światowej.

Plan Balcerowicza wymagał od Polaków dużych wyrzeczeń. W dwa lata PKB spadło o około 20 proc. Jego realizacja była warunkiem umorzenia nam długów. Negocjacje w sprawie długów ciągnęły się latami. Jeszcze rząd Hanny Suchockiej musiał ciąć wydatki, redukując deficyt budżetu o 5 pkt proc. PKB w ciągu roku (trzeba było m.in. obniżyć bazę do naliczania emerytur i rent aż o 9 pkt proc.), by zachodnie banki prywatne (tzw. Klub Londyński) umorzyły nam połowę długu. Uczestniczący w negocjacjach prof. Stanisław Gomułka wspominał mi, jak tłumaczył politykom z licznych partii, że jak tego nie zrobimy, będzie nas to kosztować 12 mld dol.

Podobnie jak w Grecji, oszczędnościom towarzyszyły protesty i strajki. Już w połowie 1990 roku przeszła pierwsza fala, którą Lech Wałęsa określił wówczas jako sabotaż. Burzyli się też rolnicy, wysypując zboże z wagonów. Na tych protestach wypłynął wtedy Andrzej Lepper.

Nasza sytuacja na pierwszy rzut oka wyglądała jeszcze gorzej niż teraz Greków. Mieliśmy hiperinflację i walący się system gospodarczy zdominowany przez własność państwową. A jednak wygraliśmy, bo ludzie wierzyli w lepszą przyszłość i konieczność zmian. Będąc na dnie, mogliśmy się mocno odbić. Tymczasem Grecy do dna mają jeszcze daleko, a są przyzwyczajeni – odwrotnie niż my wówczas – do wysokiej stopy życia, a więc nieskorzy do wyrzeczeń.

W rozmowach Polaków czy na forach internetowych wyczuwa się coś w rodzaju schadenfreunde, nie brakuje złośliwości pod adresem Greków. Warto jednak pamiętać, że 20-30 lat temu mówiono z pogardą o „polnische wirtschaft". Byliśmy ekonomicznym pariasem i też pokornie prosiliśmy banki o odroczenie, a potem umorzenie nam długów.

Syzyf wtaczał głaz pod górę, ale za każdym razem przed szczytem głaz uciekał mu w dół. Z Grecją może być podobnie. Znów trzeba będzie ten głaz pchać, czyli udzielać kolejnych pożyczek ratunkowych. Po raz drugi, trzeci, a być może jeszcze czwarty czy piąty. Mit o Syzyfie pasuje jak ulał do Grecji także z innych powodów. Król Koryntu nieprzytomnie hulał z bogami na Olimpie, był ich ulubieńcem, długo przymykali oko na jego grzeszki, a potem niespodziewanie utracił ich łaskę. Ale nawet wtedy grał z nimi w kotka i myszkę, nie chcąc poddać się ich werdyktowi.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Jak uwolnić Andrzeja Poczobuta? Musimy zacząć działać