Tusk, hodowca buntu

Czy, jeśli kryzys się nasili, Platformie nagle nie zacznie zależeć na tym, aby także Jarosław Kaczyński poparł programy ratunkowe dla gospodarki? - rozważa publicysta

Publikacja: 01.10.2012 19:16

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Spoiwem ludzi, którzy demonstrowali w sobotę w Warszawie, było doświadczenie arogancji i pychy ze strony pieszczochów ładu liberalnego.

Tłumy demonstrantów na ulicach Madrytu protestujących przeciw cięciom budżetowym ekipy premiera Rahoya i wielotysięczna - jak głosi TVP - „antyrządowa” demonstracja w Warszawie. Ta zbieżność rzucała się w oczy każdemu, kto oglądał w weekend serwisy telewizyjne.

Ominięte skojarzenia

W Hiszpanii to lewicowy ruch 25-S wyprowadził ludzi na ulicę. W Polsce zdolna do tego jest tylko prawica. Ta różnica wprawia liberalno-lewicowy establishment w zakłopotanie. Ponad rok temu ideolodzy „Krytyki Politycznej” zachwycali się ruchem „oburzonych” w Hiszpanii. Ten zachwyt demonstrował wielki plakat na szybie kawiarni Nowy Świat „Dziś Madryt, kiedy Warszawa?”.

Klubowa lewica zachwycała się wtedy grupką „oburzonych” z Liceum im. Jacka Kuronia, która w towarzystwie nauczycielek zapatrzonych w swoich uczniów demonstrowała oburzenie brakiem szans dla młodych i wyzyskiem ze strony banków.

Jednak realne emocje i prawdziwe linie podziałów w Polsce mają się nijak do tematów seminariów Zygmunta Baumana i Sławomira Sierakowskiego. Polscy „oburzeni” to dziś prawica - ta spod znaku PiS, kół Radia Maryja i NSZZ „Solidarność”. I to tylko ona - jak na razie - potrafi skrzyknąć z całego kraju tłum, który może wypełnić w Warszawie przestrzeń od placu Trzech Krzyży do placu Zamkowego.

Kłopotliwa Warszawa i bezgrzeszny Madryt. Jak sobie z tym paradoksem poradzili publicyści z obozu III RP? Większość z nich starannie ominęła skojarzenia między Madrytem a Warszawą.

Jedyny, który zauważył nałożenie się protestów warszawskich i madryckich - Wojciech Sadurski - natychmiast pośpieszył powiadomić swoich czytelników w felietonie na Salonie24, że w Hiszpanii panowała normalność, a w Warszawie nienormalność. Według Sadurskiego w Madrycie doszło za pomocą demonstracji do normalnej dyskusji nad wyborem jednej z gospodarczych dróg wyjścia z kryzysu. Dla odmiany w Polsce demonstracja miała być jedynie wyrazem quasi-totalitarnej frustracji, że nie rządzą ci, co trzeba.

A więc formalnie prawica ma prawo korzystać z demokracji, w tym z instytucji demonstracji ulicznej. Ale duch, w imię którego to czyni, okazuje się pod lupą publicysty głęboko antydemokratyczny i groźny dla podstawowych wartości obywatelskich. W ten sposób można uzasadnić myślowy łamaniec stosowany przez obóz III RP od ponad dwóch dekad: formalnie może wygrać każdy, ale gdy wygrywa prawica i sięga po realną władzę, bije się na alarm i ogłasza zagrożenie dla demokracji. Z tego punktu widzenia rządzić ma prawo tylko grupa partii okrągłostołowych: kiedyś Unia Wolności, a dziś Platforma Obywatelska oraz postkomuniści i PSL. I to ten polityczny apartheid od 1989 roku irytuje i skłania do kontestacji prawicę.

Miller może marzyć

Kolejnym spoiwem bardzo różnych ludzi, którzy demonstrowali w sobotę w Warszawie, było wspólne doświadczenie arogancji i pychy ze strony pieszczochów „ładu liberalnego”. Arogancji, której próbką jest sposób, w jaki Wojciech Sadurski pisze o obecnym na konwencji PiS hodowcy papryki, że „musiał jęczeć do kamer: jak żyć?”.

Ale po dwóch dekadach starć obozu prawicy nie daje się już łatwo zmarginalizować. Ci ludzie stworzyli własne instytucje, własne media i świat własnych wyobrażeń. Niekiedy PiS nie ma na nich bezpośredniego wpływu, jak było widać podczas sporu o krzyż na Krakowskim Przedmieściu.

W ostatnich latach ten obóz miał skłonność do zamykania się w oblężonej twierdzy. Nie rozwija się w nim wewnętrzna debata - raczej utwierdza nawyk wsłuchiwania w to, co mówi Jarosław Kaczyński czy ojciec Tadeusz Rydzyk. Pojawiają się uproszczenia i agresja. Ale jest też u tych ludzi widoczna troska o przyszłość Polski. Troska przedstawiana często przez media w krzywym zwierciadle jako szowinizm.

Do skonsolidowania tego „pospolitego ruszenia” przyczynił się sam Donald Tusk i PO jątrzącymi przemówieniami. Podczas sobotniej demonstracji premier mógł zobaczyć, jak solidne drzewo prawicowego buntu sobie wyhodował. Wojciech Sadurski czy Ernest Skalski pocieszają się, że na razie wyborcy popierający PO i inne partie ładu okrągłostołowego są liczniejsi od wyborców prawicy. To prawda, ale nie zmienia to faktu, że w razie wybuchu niezadowolenia społecznego wskutek kryzysowego zbiednienia Polaków najsilniejszą armią demonstrantów dysponować będzie prawica. Leszek Miller może tylko marzyć o podobnie masowych demonstracjach.

Pokazać radykałów

Wielu publicystów od lat wyraża lęk przed nasilaniem się wojny polsko-polskiej. Trudno nie zauważyć tu taktyki Donalda Tuska, który, pozorując chęć pojednania, jednocześnie obraża i prowokuje swoich politycznych przeciwników. Z podobną intencją było wygłoszone ostatnie sejmowe wystąpienie premiera. Od przeprosin za zamianę zwłok przez insynuowanie, że odpowiedzialność za katastrofę ponosi śp. Lech Kaczyński, po rytualne wezwanie do zakończenia konfliktu smoleńskiego.

Być może medialny doradca premiera Igor Ostachowicz czy np. Rafał Grupiński dumni są z takich majstersztyków socjotechniki. Ale posługiwanie się takimi metodami niszczy społeczne zaufanie. Jeśli te wzajemne urazy nałożą się w pewnym momencie na ostre uderzenie kryzysu ekonomicznego, polityczny konflikt może solidnie zachwiać państwem.

Jak w tej sytuacji może się zachować Platforma? Albo zdecydować się na zawieszenie broni z prawicą, aby spróbować wspólnie przygotować się na kryzysową falę, albo sprowokować jeszcze większą polaryzację społeczną, skłonić prawicę do zajść ulicznych, pokazać ją jako niebezpiecznych radykałów, a następnie zdusić demonstracje siłą. Jeśli brać pod uwagę ten drugi scenariusz, to rozgrzewanie co pewien czas sporu smoleńskiego jest bardziej potrzebne Platformie niż PiS.

Najłatwiej kiwać sytych

Jarosław Kaczyński stoi dziś na czele sporego ruchu społecznego łączącego zwolenników prawicy, część laikatu katolickiego i związkowców z „Solidarności”. Tych ludzi połączyła wspólna wrażliwość patriotyczna i wspólne doświadczenie wykluczenia z przestrzeni politycznej w Polsce. Blok, który demonstrował w sobotę, raczej nie ma szans na zdobycie większości w wyborach. Na razie tylko demonstruje swoją tożsamość i determinację. Jego uczestnicy mogą policzyć się i poczuć się silni.

Jeśli PO nie włączy liderów tego środowiska do normalnej debaty demokratycznej, ich wyborcy i zwolennicy - w razie znaczącego spadku poziomu życia - mogą się radykalizować. Warto popatrzeć na sceny z ulic Hiszpanii i Portugalii. Ludzie nie chcą przyjąć do wiadomości cięć, które z punktu widzenia państwa są niezbędne, ale które gwałtownie obniżają standard ich życia.

Kto wie, czy jeśli dojdzie do podobnie trudnej sytuacji w Polsce, Platformie nagle nie zacznie zależeć na tym, aby także Jarosław Kaczyński poparł programy ratunkowe dla gospodarki, które może wymusić na Polsce Unia.

Dziś jeszcze Tuskowi i jego ekipie wystarczają pomysły spin doktorów. Ale im groźniejszy będzie kryzys, tym mniej skuteczne mogą się okazać chwyty piarowskie. Sytymi i zadowolonymi Polakami dość łatwo dawało się manipulować. Biedniejący i niepewni jutra mogą się okazać nieprzewidywalni.

Autor jest publicystą tygodnika „Uważam Rze”

 

 

Spoiwem ludzi, którzy demonstrowali w sobotę w Warszawie, było doświadczenie arogancji i pychy ze strony pieszczochów ładu liberalnego.

Tłumy demonstrantów na ulicach Madrytu protestujących przeciw cięciom budżetowym ekipy premiera Rahoya i wielotysięczna - jak głosi TVP - „antyrządowa” demonstracja w Warszawie. Ta zbieżność rzucała się w oczy każdemu, kto oglądał w weekend serwisy telewizyjne.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Jak uwolnić Andrzeja Poczobuta? Musimy zacząć działać