W ostatnich latach ten obóz miał skłonność do zamykania się w oblężonej twierdzy. Nie rozwija się w nim wewnętrzna debata - raczej utwierdza nawyk wsłuchiwania w to, co mówi Jarosław Kaczyński czy ojciec Tadeusz Rydzyk. Pojawiają się uproszczenia i agresja. Ale jest też u tych ludzi widoczna troska o przyszłość Polski. Troska przedstawiana często przez media w krzywym zwierciadle jako szowinizm.
Do skonsolidowania tego „pospolitego ruszenia” przyczynił się sam Donald Tusk i PO jątrzącymi przemówieniami. Podczas sobotniej demonstracji premier mógł zobaczyć, jak solidne drzewo prawicowego buntu sobie wyhodował. Wojciech Sadurski czy Ernest Skalski pocieszają się, że na razie wyborcy popierający PO i inne partie ładu okrągłostołowego są liczniejsi od wyborców prawicy. To prawda, ale nie zmienia to faktu, że w razie wybuchu niezadowolenia społecznego wskutek kryzysowego zbiednienia Polaków najsilniejszą armią demonstrantów dysponować będzie prawica. Leszek Miller może tylko marzyć o podobnie masowych demonstracjach.
Pokazać radykałów
Wielu publicystów od lat wyraża lęk przed nasilaniem się wojny polsko-polskiej. Trudno nie zauważyć tu taktyki Donalda Tuska, który, pozorując chęć pojednania, jednocześnie obraża i prowokuje swoich politycznych przeciwników. Z podobną intencją było wygłoszone ostatnie sejmowe wystąpienie premiera. Od przeprosin za zamianę zwłok przez insynuowanie, że odpowiedzialność za katastrofę ponosi śp. Lech Kaczyński, po rytualne wezwanie do zakończenia konfliktu smoleńskiego.
Być może medialny doradca premiera Igor Ostachowicz czy np. Rafał Grupiński dumni są z takich majstersztyków socjotechniki. Ale posługiwanie się takimi metodami niszczy społeczne zaufanie. Jeśli te wzajemne urazy nałożą się w pewnym momencie na ostre uderzenie kryzysu ekonomicznego, polityczny konflikt może solidnie zachwiać państwem.
Jak w tej sytuacji może się zachować Platforma? Albo zdecydować się na zawieszenie broni z prawicą, aby spróbować wspólnie przygotować się na kryzysową falę, albo sprowokować jeszcze większą polaryzację społeczną, skłonić prawicę do zajść ulicznych, pokazać ją jako niebezpiecznych radykałów, a następnie zdusić demonstracje siłą. Jeśli brać pod uwagę ten drugi scenariusz, to rozgrzewanie co pewien czas sporu smoleńskiego jest bardziej potrzebne Platformie niż PiS.
Najłatwiej kiwać sytych
Jarosław Kaczyński stoi dziś na czele sporego ruchu społecznego łączącego zwolenników prawicy, część laikatu katolickiego i związkowców z „Solidarności”. Tych ludzi połączyła wspólna wrażliwość patriotyczna i wspólne doświadczenie wykluczenia z przestrzeni politycznej w Polsce. Blok, który demonstrował w sobotę, raczej nie ma szans na zdobycie większości w wyborach. Na razie tylko demonstruje swoją tożsamość i determinację. Jego uczestnicy mogą policzyć się i poczuć się silni.