„Gazeta Wyborcza" w zapowiedzi Roberta Winnickiego, szefa Młodzieży Wszechpolskiej „ruch narodowy położy kres republice okrągłego stołu" obcięła dwa ostatnie słowa, a resztę puściła w świat jako dowód, że „w Polsce narasta brunatne zagrożenie". Skojarzyło mi się z operacją, jaką krótko przed stanem wojennym przeprowadziła bezpieka, nagrywając ukrytym mikrofonem posiedzenie Komisji Krajowej „Solidarności" w Radomiu, a potem wycinając z wypowiedzi Wałęsy fragmenty zdań i montując je w wezwanie do wojny domowej. Skojarzyło mi się to także z jedną z deklaracji często składanych przez Donalda Tuska w czasach, gdy chciał on uchodzić za pogromcę „Rywinlandu" i budowniczego prawdziwej „IV Rzeczpospolitej", wolnej od zgniłego kompromisu z Lepperem. Mianowicie, z obietnicą „skończymy z republiką kolesiów".
W innym felietonie opisałem, jak łatwo byłoby tą samą metodą, którą propagandyści władzy zastosowali dziś wobec Winnickiego, zrobić „faszystę" i Donalda Tuska. Ale przyszła mi do głowy w związku z tą „republika kolesiów" również inna refleksja. Smutna. Niemniej, trudno, rzeczy smutne też trzeba sobie mówić, bo są zwykle bardziej pouczające od tych, których się słucha przyjemnie
Był taki czas ? kto jeszcze pamięta? ? gdy Donald Tusk krytykował Jarosława Kaczyńskiego nie za to, że niszczy III RP i układ Okrągłego Stołu, ale za to, że tego nie robi, a jeśli próbuje, to nieumiejętnie. Czas, gdy mówił gazetom, że największym problemem wspomnianej „republiki kolesiów" jest układ wyrosły z dawnych służb specjalnych, kiedy głosował on ze swą partią za rozwiązaniem WSI i za lustracją, zapowiadał rozprawienie się z oligarchami... Wcale nie tak dawno temu. Zmieniło się to diametralnie, tworząc Tuska jakiego znamy dziś, obrońcę elit zaklinanego błagalnym „Tusku, musisz" zaledwie kilka miesięcy przed zwycięskimi dla PO wyborami w roku 2007.
Właśnie w tym rzecz: przed wyborami, nie po. Kiedy polityk hasła rozprawienia się z establishmentem, z elitami i ich przywilejami, hasła przewrócenia istniejących hierarchii głosi przed wyborami, dzięki nim dochodzi do władzy, a potem się z elitami zaprzyjaźnia i wmontowuje w establishment, to można powiedzieć ? klasyka. Normalka. Nie pierwszy i na pewno nie ostatni taki przypadek.
Ale jeśli taka wolta następuje przed wyborami, i owocuje wyjściem polityka wcześniej przegrywającego na prowadzenie, jego nieoczekiwaną wygraną, i to wysoką ? to mamy do czynienia z fenomenem. I ten fenomen najlepiej pokazuje, w jakim państwie żyjemy.