Kilka lat temu do śniadaniowego pasma hiszpańskiej telewizji publicznej zaproszono parę mieszkających w Madrycie Kubańczyków. Prowadzący pytał ich m.in. o specjały karaibskiej kuchni, przypominając, że jednym z najpopularniejszych dań na Półwyspie Iberyjskim jest arroz a la cubana, czyli ryż po kubańsku. „Jak wszyscy wiecie, składa się z ryżu, sosu pomidorowego, smażonego banana i sadzonego jaja" – stwierdził z promiennym uśmiechem prezenter. „Zaraz, zaraz, to nie do końca tak..." – wtrącił się gość z Kuby. „Ryż i banan, owszem. Ale jajko? Na jajka nas nie stać...".
Po jednej stronie barykady
Tynk sypiący się z kolonialnych kamienic, sędziwe, rzężące cadillaki poruszające się po ulicach Hawany i ryż po kubańsku pozbawiony jajka. W trakcie 55 lat swoich rządów komuniści doprowadzili „gorącą wyspę" do ekonomicznej katastrofy. Przed bankructwem ratowali ich najpierw Chruszczow i Breżniew, później zaś, gdy Związek Sowiecki legł w gruzach, pałeczkę przejęli towarzysze wenezuelscy. Comandante Chávez przez wiele lat wysyłał na północ tankowce wypełnione darmową ropą, aż wreszcie doświadczona socjalizmem Wenezuela sama stanęła na skraju przepaści.
Kuba traciła więc kolejnych sponsorów, a „liberalne" reformy, wprowadzane przez „reformatora" Raúla Castro (m.in. łaskawe zniesienie zakazu wynajmowania mieszkań przez osoby prywatne), o dziwo nie przyniosły gospodarczego boomu. Na Zachodzie nawet najbardziej zatwardziali obrońcy kubańskiego modelu „sprawiedliwości społecznej" – których nigdy wszak nie brakowało we Francji, Hiszpanii czy w USA – zaczęli mieć wątpliwości, czy socjalizm to aby na pewno najprostsza i najszybsza droga do osobistego szczęścia i wspólnego dobrobytu.
Jednak kubańscy komuniści i ich sojusznicy zawsze mieli w zanadrzu nieśmiertelny argument: wszystkiemu winni są jankesi. Gdyby nie ich wredne embargo, Kuba byłaby krainą mlekiem i melasą płynącą. Kiedy więc dwa tygodnie temu Barack Obama ogłosił, iż Stany Zjednoczone wznowią stosunki z sąsiadem i otworzą ambasadę w Hawanie, a niedługo zapewne zniosą także wszelkie ograniczenia w handlu, świat odetchnął z ulgą. Media od Los Angeles po Berlin z zachwytem pisały o mądrym Obamie, który w końcu poszedł po rozum do głowy i skorygował politykę Waszyngtonu wobec Kuby. Politykę nie tylko „żałosną" (jak nazwał ją znany komentator „The Washington Post" David Ignatius), ale i zupełnie nieskuteczną.
Kubańscy komuniści przeczekali wszystkich. Pozostali światowi dyktatorzy dowiedzieli się właśnie, że Amerykę łatwo jest ograć