W hierarchii celów kandydatów na urząd prezydenta Polski bezpieczeństwo narodowe stoi wysoko. Stawkę podbił dodatkowo Bronisław Komorowski, ogłaszając w czasie kampanii decyzję o przetargu na system przeciwrakietowy i śmigłowiec wielozadaniowy dla Wojska Polskiego. Żaden z kandydatów nie przedstawił jednak planu załatania wielkiej dziury w systemie obrony Polski, czyli obrony terytorialnej.
Drogie, zaawansowane technologicznie zabawki przyćmiły szarą, przyziemną potrzebę. Ale gdy w czasie wojny zabawki zostaną zniszczone, skończy się do nich amunicja, sojusznicy zawiodą albo będą odwlekać odsiecz, tylko obywatel z bronią w ręku będzie w stanie zagrodzić drogę wrogowi.
Szkoleni do oporu
Po uzawodowieniu armii zrezygnowano z obrony terytorialnej. Czas najwyższy ją przywrócić, i to na skalę masową. I to właśnie prezydent RP z racji zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi mógłby i powinien zapoczątkować program budowy armii obywateli. Trudno sobie wyobrazić lepszy czas na ogłoszenie takiej inicjatywy niż początek prezydentury lub nowej kadencji.
To, że prezydent może i potrafi zmieniać stan rzeczy w sprawach obronnych (choć to kompetencja rządu), pokazuje aktywność Bronisława Komorowskiego, który zainicjował program budowy narodowego systemu obrony powietrznej oraz tzw. doktrynę Komorowskiego, czyli rezygnację z ekspedycyjnego charakteru Wojska Polskiego na rzecz zwiększenia gotowości do obrony terytorium Polski i NATO, czy ogłosił zwiększenie od 2016 roku budżetu na obronę do 2 proc. PKB. Urzędujący prezydent z natury rzeczy ma tu przewagę nad konkurentami na najwyższy urząd w państwie i w kampanii wyborczej konsekwentnie ją wykorzystuje. Z racji urzędu on coś robi, kontrkandydaci tylko mówią, że zrobią. A „bezpieczeństwo" –„Komorowski" to bardzo korzystna zbitka.
W ogóle w sprawach bezpieczeństwa kandydaci mówią jednym głosem o wzmocnieniu wschodniej flanki NATO, stałej obecności wojsk sojuszu na naszym terytorium, zwiększeniu potencjału obronnego Polski, większym zaangażowaniu obywateli w sprawy obrony. Wyłamał się tylko Janusz Palikot, wzywając rezerwistów do bojkotu powołań na ćwiczenia. O spójnym systemie obrony terytorialnej nie słychać jednak u żadnego z nich.
Tymczasem ostatnie miesiące kipią inicjatywami włączenia obywateli w obronę Polski. 20 marca odbył się (pod patronatem MON) kongres ochotniczych organizacji proobronnych. Warto jednak pamiętać, że potencjalni ochotnicy do walki to ok. 30 tysięcy młodzieży w klasach wojskowych i ok. 10 tysięcy członków organizacji strzeleckich. Nie są oni szkoleni do stawienia zorganizowanego oporu, działania przez dłuższy czas w warunkach wojny nieregularnej. Gdyby nawet przyszło im stanąć do walki, nie mieliby szans prowadzić jej bez ciągłego wsparcia armii. Słowem, to najwyżej kanalizowanie entuzjazmu młodych ludzi, a nie rozwiązanie systemowe.
Wojsko zaprasza osoby, które dotąd nie służyły w siłach zbrojnych, na dobrowolne szkolenie, wznowiono szkolenia rezerwistów. Takie działania niewątpliwie zwiększają stan i poziom wyszkolenia rezerwy, są korzystne dla systemu obrony państwa, ale nie jest to wielki krok w stronę masowego oporu obywateli. Mają zbyt skromną skalę. Nawet zwiększona liczba przeszkolonych rezerwistów nie spowoduje kilkukrotnego wzrostu liczebności armii w razie konfliktu zbrojnego.