Pierwsza tura wyborów pokazała przynajmniej dwie ważne rzeczy dotyczące polskiej polityki. Skończyła się wyrozumiałość dla rzekomo niekwestionowanych prawideł demokracji, kapitalizmu i zintegrowanej Europy.
Pytania o model rozwoju
Do tej pory silna polaryzacja sporu politycznego w Polsce była tłumaczona „naturalnym" w demokracji napięciem między opozycją a rządem. Za podobnie „naturalne" dla kapitalizmu uważano socjalne nierówności czy bezrobocie. Kolejną „naturalną" rzeczą – tym razem w przypadku całej Unii Europejskiej – ma być masowa emigracja młodego pokolenia, która pozbawia nas podstaw demograficznych rozwoju w dłuższej perspektywie. 65 proc. wyborców powiedziało, że tak być nie musi. Skończył się kredyt zaufania dla polityków, którzy do tej pory – w imię nadzwyczajnych okoliczności transformacji po komunizmie – dość skutecznie opędzali się od ważnych pytań dotyczących modelu polskiego rozwoju.
Co ciekawe, czynnikiem wyzwalającym to niezadowolenie było poczucie wykluczenia politycznego. Wykluczenie socjalne było tylko podglebiem i kontekstem dla wściekłego wykrzyczenia przez bardzo wielu, szczególnie młodych, ludzi: „Wy nas nie słuchacie, a jak słuchacie, to udajecie, a jak nie udajecie, to lekceważycie!". Najdosadniej usłyszała to Platforma – o ironio! – Obywatelska.
Wynik Pawła Kukiza pierwszy raz na taką skalę pokazał rozmiar niezadowolenia z mechanizmów polityki, które coraz większe grupy obywateli wysyłają na pozbawiony głosu margines. Tak tworzy się poczucie iluzoryczności praw politycznych w polskiej demokracji. To dlatego rzekomo bardziej partycypacyjny charakter jednomandatowych okręgów wyborczych stał się sztandarem ruchu Kukiza.
Problem jest jednak dużo głębszy niż taka lub inna formuła wybierania posłów na Sejm RP. Polska wspólnota polityczna została podzielona na lepszych i gorszych, na mądrych i wiecznie mylących się, na racjonalnych i aberracyjnych wiele lat temu. Było to rzekomo „naturalne" dla sporu w demokracji. Wielu z uznaniem przypatrywało się budowaniu podziału politycznego na tej nucie. A przecież celem tej operacji była trwała delegitymizacja opozycji. Aż przyszedł czas, kiedy w oczach polityków rządu każdy, kto miał inne zdanie, był „PiS-owcem", z którym nie trzeba rozmawiać. W taki sposób potraktowano wszystkie inicjatywy obywatelskie zgłoszone w ostatnich latach do Sejmu RP. Do sejmowej niszczarki trafiło m.in. 2 miliony podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie wieku emerytalnego, 1 milion podpisów w sprawie JOW, 1 milion podpisów w sprawie sześciolatków w szkole, 2,5 miliona podpisów w sprawie prywatyzacji Lasów Państwowych czy 600 tysięcy w sprawie obrony życia.