George Tenet, pełniący 30 lat temu funkcję dyrektora CIA, odnosząc się do dynamicznie rozwijających się wówczas technologii informatycznych oraz rosnącej bańki internetowej, powiedział, że zdecydowaliśmy się oprzeć naszą przyszłość na zasobach, których nie nauczyliśmy się jeszcze chronić. Jeżeli wtedy zbliżaliśmy się dopiero do przepaści określanej dzisiaj mianem cyberzagrożenia, to przez te trzy dekady zrobiliśmy ogromny krok do przodu.
Ciszej nad porażkami
Dzisiaj cyberprzestępczość to straty liczone w setkach miliardów dolarów (specjaliści z McAffe, firmy specjalizującej się w oprogramowaniu antywirusowym oraz w ochronie w internecie, mówią o kwotach rzędu 445 do 600 mln dol.) i zbliżające się w szybkim tempie do poziomu 1 proc. światowego PKB. Rzeczywiste szkody mogą być jeszcze większe, bo przedsiębiorstwa niechętnie ujawniają informacje o swoich porażkach w tym obszarze, a to z uwagi na spodziewane problemy wizerunkowe oraz ewentualną odpowiedzialność wobec osób i podmiotów, których dane zostały ujawnione. Ocenia się, że na przykład w Wielkiej Brytanii jedynie 13 proc. incydentów jest zgłaszanych przez pokrzywdzone firmy.
Cyberprzestępczość dotyka zarówno osób fizycznych, jak i firm oraz instytucji państwowych. W oficjalnych dokumentach dotyczących polityki obronnej Unii Europejskiej mówi się wręcz o nowej linii frontu wyznaczanej w XXI wieku przez cyberzagrożenia.
Nic zresztą dziwnego, biorąc pod uwagę niedawne sankcje USA, uzasadniane między innymi próbą wpływania na wybory prezydenckie przy wykorzystaniu skoordynowanych i zorganizowanych działań hakerskich, czy też skuteczne spowolnienie programu jądrowego Iranu wywołanego przez wirus Stuxnet.
Co więcej, cyberprzestępcy nie stoją w miejscu. Lawinowy wzrost technik mobilnych znalazł natychmiast swoje odbicie w ilości złośliwego oprogramowania przeznaczonego na smartfony (tylko w roku 2017 wzrost ten wyniósł 54 proc.). W odniesieniu do systemów IoT (internet rzeczy) wzrost ten to aż 600 proc.