Moja mama pół życia przepracowała jako księgowa w melioracji. W latach 50. i 60. państwo stworzyło takie firmy, by pozbyć się nadmiaru wody z tonącej w błocie Polski. Meliorowało podmokłe łąki, prostowało strugi i rzeki, żeby woda prędzej do Bałtyku spływała, a osuszone pola dały większy plon. Dziś wody brak, a susza sprawia, że płoną nawet bagna Biebrzy, branża spożywcza już wiosną martwi się, że zabraknie pszenicy. Ostrzegałbym przed ewentualnym blokowaniem eksportu ziarna. Po pierwsze, to działanie nierynkowe i wbrew regułom unijnym, więc może się zwrócić przeciwko naszemu sektorowi spożywczemu. A po drugie, nie rozwiąże źródła problemów, jakim jest susza. Jeśli nie wypowiemy jej wojny, to Polska z wielkiego eksportera żywności stanie się jej wielkim importerem.
Dziś zatrzymujemy ledwo 6,5 proc. spływającej przez nasz kraj wody, choć np. Hiszpania – 45 proc. Trzeba rozwijać retencję. Sporo doświadczenia mają
tu Lasy Państwowe, które po powodziach górskich rozwinęły program mikroretencji (szkoda, że gdzie indziej ją psują, trzebiąc puszcze). Gminom nie mniej niż drogi z wartego 3 mld zł przedłużonego programu schetynówek potrzebne są małe, lokalne zbiorniki. Rolnikom zaś potrzeba zaawansowanych technologii, np. nawadniania kroplowego, i odpornych na suszę upraw.
W Izraelu, Grecji i we Włoszech wykorzystuje się do nawadniania pól wodę odzyskaną w oczyszczalniach ścieków. W Polsce tego nie robimy, choć sama tylko stołeczna Czajka wypełniałaby półtora Jeziora Zegrzyńskiego rocznie. W zmianie tego stanu rzeczy może pomóc oczekiwane unijne rozporządzenie o minimalnych wymogach dla wody z recyklingu.
W miastach musimy gromadzić deszczówkę do podlewania zieleni, mycia ulic, aut, a także np. prania. To skandal, że używamy do tego wody pitnej. A służy nam ona także do spłukiwania toalet, do czego nadawałaby się woda „szara" odzyskana z odpływów wanien, kabin prysznicowych i umywalek. Konieczne są regulacje, które wymuszą instalowanie w nowych budynkach takiego obiegu wody. Przemysł zaś musi wreszcie nauczyć się używać jej mniej w procesach technologicznych. Na wszystko to potrzebne są dziesiątki miliardów złotych. Dlatego szlag mnie trafia, gdy z jednej strony władze chwalą się przeznaczeniem 155 mln zł w ciągu trzech lat na 645 niedużych inwestycji poprawiających bilans wodny na terenach rolniczych, a z drugiej topią miliard w przekopie Mierzei Wiślanej.