Opisuje ono sytuację, w której na określonym obszarze zbliżają się ku sobie linie prądu powietrza. W biznesie nie ma prądów, ale są określone sektory działalności. I tak jak powietrze mogą się przenikać.
W ostatnim czasie coraz więcej firm zaczęło dostrzegać te możliwości, oferując coraz więcej usług, również niezwiązanych bezpośrednio z ich działalnością. I tak telekomy stają się bankami, operatorzy pocztowi ubezpieczycielami, gazownicy dostarczycielami prądu, a kablówki nie tylko telewizji, ale też usług telekomunikacyjnych.
Dlaczego T-Mobile czy Orange oferują produkty finansowe, InPost i Poczta Polska ubezpieczenia, PGNiG energię elektryczną, a UPC czy Vectra telefon stacjonarny i abonament komórkowy? Bo szukają nowych źródeł przychodów. I liczą na zbawienny wpływ zjawiska konwergencji.
W przyrodzie powoduje ono z reguły obfite opady atmosferyczne. Biznes liczy na deszcz pieniędzy. Sukces takiej multioferty wydaje się naturalny. Z punktu widzenia klienta nie ma przecież nic wygodniejszego niż zamówienie wszystkich niezbędnych mediów i usług u jednego dostawcy, a przy okazji – dzięki wybraniu pakietu telewizja, internet, telefon, prąd, gaz, rachunek oszczędnościowo-rozliczeniowy i OC samochodu – skorzystanie z jakiejś superpromocji.
Jednak miłośnicy konwergencji w biznesie muszą pamiętać o jednym: wkraczają na pola, na których działają już wyspecjalizowane w danej branży spółki. To sprawia, że wystawiają się na ostrzał ze strony zupełnie nowych rywali. Owa polityka w niedługim czasie może więc doprowadzić do wielkiej wojny konkurencyjnej koncernów z różnych branż. Ale to już zmartwienie firm. Klienci mogą tylko zyskać.