Co więcej, Bruksela konsekwentnie podtrzymuje stanowisko, że e-booki to nie książki, tylko usługi. Kwestia interpretacji... A urzędnicy unijni znani są z karkołomnych interpretacji, za owoc uznano choćby marchewkę. Jednak w przypadku e-książek nie ma się z czego śmiać, ponieważ taka interpretacja oznacza konieczność doliczania do ceny znacznie wyższego VAT: aż 23 proc. (jak dla usług) zamiast 5 proc. (jak dla książek tradycyjnych).

Francja i Luksemburg interpretowały przepisy po swojemu i naliczały niższy podatek, za co oberwały i zmuszono je do zmiany. Ale teraz Komisja doszła do wniosku, że może jednak zastanowi się nad zmianą. Znając tempo działania, najwcześniej za rok dowiemy się, że jednak nic z tego. A walczyć jest o co, ponieważ u nas czytelnictwo spada do dramatycznego poziomu, choć w Europie Zachodniej aż tak bardzo jeszcze tego nie widać. Jeszcze.

Większość Polaków nie przeczytała w ciągu roku ani jednej książki. Wśród młodzieży też regularnie można usłyszeć, że „może to fajne, co mówisz o tym autorze, ale poczekam raczej, aż nakręcą film". Akurat w przypadku tej grupy cena książek jest barierą i obniżka opodatkowania e-booków mogłaby przynajmniej część młodych zachęcić do lektury.

Zamiast tego lepiej narzekać, że ludzie albo nie czytają, albo korzystają z wersji pirackich. A podatków rządzący nie obniżą, bo będzie dziura w budżecie. Brzmi to dziwnie w kraju, w którym np. rolnicy nie płacą podatku dochodowego. Po co czytać, lepiej obejrzeć talent show w telewizji, będzie taniej i wygodniej dla budżetu...