W dobie komputerów, smartfonów, tabletów oraz wszechobecnego internetu odbiorniki TV stają się zwyczajnie zbędne. Odczuli to już ich producenci. Według danych Deloitte, w 2011 r. globalna wartość sprzedaży telewizorów sięgała 115 mld dol. W 2014 r. było to już tylko 105 mld dol. Rozwój nieograniczonego dostępu do sieci doprowadził do zmiany wielu zwyczajów konsumenckich, które mocno odczuwają również tradycyjni nadawcy telewizyjni. Wyrasta im konkurencja w postaci takich e-serwisów streamingowych, jak Netflix czy Hulu. To dlatego starają się maksymalnie dostosować do oczekiwań swoich klientów. Stąd więc cieszący się zainteresowaniem pomysł, by widzowie płacili operatorom kablówek tylko za te programy, które chcą oglądać. Nadawcy właściwie wyjścia nie mają, bo rynek TV jest coraz bardziej konkurencyjny. Za sześć lat działać ma na nim aż 15 mld różnego rodzaju urządzeń zdolnych odtwarzać wideo, a liczba subskrybentów internetu mobilnego sięgnie 8 mld. I to właśnie z internetem muszą dziś operatorzy konkurować. Zadanie nie jest proste. Z badań wynika, że 61 proc. Polaków ogląda wideo online co najmniej raz w tygodniu. To nawet więcej niż u takich cyfrowych pionierów, jak Wielka Brytania czy Korea Płd. Coraz więcej czasu poświęcamy na oglądanie filmów, które sami sobie wybierzemy i wyświetlimy w dowolnej porze i miejscu. Zasiadanie na kanapie przed ekranem telewizora z programem w ręku, by sprawdzić godzinę, o której nadany zostanie nasz ulubiony serial, przechodzi do historii. Przyszłością jest VOD. Szacuje się, że w 2020 r. nawet połowa treści TV będzie oglądana przez widzów właśnie w postaci wideo na zamówienie. Wygoda wygodą, ale minus jest taki, że za transmisje tego typu trzeba płacić. Dla firm emitujących płatny kontent nadchodzą więc złote lata. Głównie dzięki emisji takich treści przychody branży TV w ciągu kilku lat mają skoczyć o 40 proc.