Oszczędzajmy, aby „repolonizować”

Jaki jest związek pomiędzy popularnym ostatnio hasłem „repolonizacji” banków, gospodarki, czy szerzej przemysłu a systemem emerytalnym?

Publikacja: 21.08.2015 10:04

Krzysztof Nowak, członek zarządu Mercer Polska

Krzysztof Nowak, członek zarządu Mercer Polska

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Dla wielu (w tym dla mnie) taki sam jak pomiędzy bogactwem obywateli, a wielkością zgromadzonych przez nich oszczędności. Innymi słowy to związek bliski, polegający na szeregu interakcji, w którym jeden element często stanowi ekwiwalent drugiego i bywa, że nie może bez tego drugiego istnieć.

Co prawda nie wierzę, że taki pogląd jest powszechny, co więcej przyjąć można, że wielu uważa, że idealizowaną repolonizację można dokonać właściwie bez kapitału (wystarczy, że państwo będzie chciało to zrobić). Czasami wydaje się, że intencją „repolonizatorów" wcale nie jest umożliwienie lokalnemu kapitałowi (np. należącemu do inwestorów indywidualnych) nabycia własności banków, czy firm należących do inwestorów zagranicznych. Raczej myślą oni „odzyskaniu" gospodarki, w tym przede wszystkim banków przez państwo i uczynieniu z nich (w rzeczywistości) państwowego zasobu kapitałowego służącego finansowania różnych mniej lub bardziej politycznie motywowanych decyzji i przedsięwzięć.

Dla mnie „repolonizacja" to stwarzanie warunków do budowania silnej bazy oszczędności, kapitału należącego do krajowych przedsiębiorstw, instytucji i inwestorów indywidualnych. Dzięki tak rozumianej repolonizacji powstaje silny sektor finansowy, bazujący na stabilnym i długoterminowym (co do perspektywy inwestycyjnej) kapitale, niewrażliwy na krótkoterminowe zmiany kursów lokalnej waluty, czy koniunktury. Powstaje kapitał, który stabilizuje rynek finansowy, zapewnia odpowiednią płynność giełdom, gotów jest finansować dług państwa, stabilizuje lokalną walutę, chroni przed wysoką inflacją, zapewnia właściwą wycenę spółek, finansowanie ich rozwoju. W końcu pojawia się kapitał gwarantujący bankom odpowiednio wysoką i stabilną bazę depozytów dzięki którym są one w stanie udzielać długoterminowych pożyczek i kredytów.

Czy dla tak zdefiniowanej „repolonizacji" rynek emerytalny ma znaczenie? Według mnie tak i to często fundamentalne.

Oczywiście nie mam tu na myśli naszego ZUS-u. O tym elemencie systemu nie można powiedzieć, że jest rynkowy (choć ZUS jest i pewnie jeszcze przez wiele lat będzie musiał stanowić istotny element naszych rozwiązań emerytalnych).

Tutaj mowa jest bowiem o tzw. kapitałowych elementach systemu, którymi w Polsce są OFE (II filar) oraz wszystkie dostępne produkty III-filarowe (pracownicze programy emerytalne - PPE, indywidualne konta emerytalne - IKE, indywidualne konta zabezpieczenia emerytalnego - IKZE i wszelkie inne oszczędności o charakterze długoterminowym).

Znaczenie II i III filaru jest tym większe im mniejsze są możliwości oszczędzania poza tym systemem, innymi słowy im niższa jest dobrowolna stopa oszczędności. Przyjmuje się bowiem, że emerytalne systemy kapitałowe, dzięki „zaszytym" w ich konstrukcję zachętach fiskalnych (nasze PPE, IKE i IKZE), ewentualnie obowiązkowości (nasze OFE) są w stanie znacznie bardziej efektywnie „zachęcać" i gromadzić kapitały. To oczywisty wniosek.

Wystarczy jedynie zauważyć, że Polskie OFE (przed pozbawieniem ich połowy środków w połowie 2014 roku) przez 15 lat swojego funkcjonowania zdążyły zgromadzić kapitał o wartości 300 mld złotych. Podczas, gdy wartość wszystkich pozostałych oszczędności zgromadzonych przez Polaków to niespełna 850 mld złotych (początek 2015 roku). Proces ich gromadzenia trwał znacznie dłużej i pewnie liczyć by go należało w kilku dziesiątkach, nie zaś 15, czy 20 latach.

Jeżeli przyjmiemy, że w interesie państwa leży rozwijanie krajowej bazy kapitałowej to zdecydowanie łatwiej zachęcać nas (a może nawet zmuszać jak w przypadku OFE) do odkładania na emeryturę i wspierać wszelkie inicjatywy mające na celu gromadzenie dodatkowych oszczędności emerytalnych.

Państwo nie ma innych skutecznych narzędzi do zwiększania „ogólnej" stopy oszczędności (czyli procentu dochodów, jakie każdy z nas „średnio" oszczędza), a ta w Polsce należy do najniższych w UE i wynosi 0,1 proc. dochodów. Dla przykładu przeciętny Czech oszczędza 9 proc. dochodów, a Niemiec 10 proc. I dalej, niska stopa oszczędności przekłada się na niską wartość oszczędności. Średnio w Polsce wynoszą one niecałe 9 tys. euro na osobę, podczas gdy w Holandii, czy Dani prawie 120 tys. (te nasze 9 tys. to 15 proc. średniej unijnej!). Skutek – oszczędzamy mało, a co ważniejsze oszczędza stosunkowo wąska grupa najlepiej zarabiających. Pozostali nie posiadają często żadnych oszczędności, wydając na bieżąco wszystkie swoje dochody.

Z drugiej strony mamy system emerytalny z jego obowiązkowością w II filarze i zachętami fiskalnymi w III. Nie oceniając jakości tych zachęt stwierdzić trzeba, że zdecydowanie łatwiej jest państwu wpływać na skalę oszczędności w obu tych filarach. Co więcej, z perspektywy osób o najniższych dochodach środki zgromadzone w OFE stanowią często jedyne oszczędności (choć oczywiście świadom jestem, że „status" tych oszczędności różni się np. od lokaty bankowej). I to nie jedyna przewaga systemu emerytalnego nad innymi typami oszczędności. Zwróćmy bowiem uwagę na charakter inwestycji emerytalnych: są one długoterminowe. Z perspektywy gospodarki oznacza to, że uzyskujemy dostęp do aktywów o dłuższej perspektywie inwestycyjnej, które mogą służyć do finansowania długoterminowych inwestycji, pożyczek (np. kredytów hipotecznych), często bardziej ryzykownych i o dłuższym okresie zwrotu.

Z tej perspektywy warto przywołać przykład dwóch krajów o niezwykle wysokim długu publicznym. Pierwszy to Włochy (dług stanowi ponad 130 proc. PKB) i drugi to Grecja (której zadłużenie jest jeszcze wyższe). Otóż często przywołuje się przykład Włoch, jako kraju o niezwykle wysokim poziomie zadłużenia, ale z drugiej strony o relatywnie „stabilnych" źródłach jego finansowania. Stanowią je bowiem lokalni inwestorzy, których oczekiwania inwestycyjne różnią się od oczekiwań inwestorów zagranicznych. Dla odmiany ci ostatni finansują dług Grecji. Trudno nie dostrzec różnicy pomiędzy prezentowanymi przykładami. W efekcie pytanie, czy powinno nam zależeć na rozwijaniu krajowych kapitałów jest pytaniem czysto retorycznym.

Podsumowując, silny kapitał krajowy to jeden z fundamentów zrównoważonego rozwoju. Trudno sobie wyobrazić silną gospodarkę i zamożne społeczeństwo pozbawionych oszczędności. Wszystkie te elementy zawsze funkcjonują razem. Wystarczy, że zaniedbamy jeden z tych elementów, a nigdy nie uda nam się zbudować silnego gospodarczo kraju. Oszczędności w polskich warunkach nie mogą jednak nie oznaczać oszczędności / aktywów o charakterze emerytalnym.

Krzysztof Nowak, Partner Mercer Marsh Benefits

Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Krótszy tydzień pracy, czyli koniec kultury zapieprzu
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Opinie Ekonomiczne
Ekonomiści: Centralny czy Ukryty Rejestr Umów?
Opinie Ekonomiczne
Aneta Gawrońska: Od wojny w koalicji mieszkań nie przybędzie
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Wojna celna Trumpa zaboli Amerykanów. Czy zaboli także nas?
Opinie Ekonomiczne
Hubert A. Janiszewski: 800+? Politycy właśnie wypuścili dżina z butelki