To, że prezydent tuż przed inauguracją wypuścił na rynek własną kryptowalutę, której łączna rynkowa wartość wzrosła w ciągu kilku dni do 27 mld dol. (z czego 20 mld dol. w posiadaniu firm Trumpa), może oczywiście budzić zastrzeżenia natury moralnej, ale nie jest przestępstwem. Napisana 236 lat temu amerykańska konstytucja tego nie zabrania, być może dlatego, że nie było jeszcze internetu, ale głównie dlatego, że nikomu nie przyszło do głowy, iż prezydent może wykorzystywać swój mandat do zarabiania pieniędzy.
Donald Trump nie złamał więc prawa, a jego wyborcy na pewno nie będą mieli pretensji o to, że wraz z całą rodziną wykorzystał okazję do zrobienia biznesu. Ale prezydent nie tylko sam wypuścił kryptowalutę, lecz obsadził też kryptowalutowymi inwestorami urzędy, których zadaniem jest pilnowanie, by rynki finansowe nie zaczęły zbyt ryzykownie obracać oszczędnościami ludzi. A to już gorzej, bo doświadczenie uczy, że w przypadku trudnych do zrozumienia dla przeciętnego człowieka instrumentów finansowych trzeba bardzo uważać, by coś, co wygląda na fantastyczne inwestowanie, nie zmieniło się w piramidę finansową.
Mechanizm był już wielokrotnie przećwiczony. Najpierw pojawia się nowy instrument, który przynosi wielkie zyski, choć ludziom trudno zrozumieć, skąd się one biorą. W latach 20. zeszłego wieku były to akcje, na początku obecnego wieku obligacje oparte na kredytach hipotecznych, dziś być może są to kryptowaluty.
Skoro rośnie popyt na nowy instrument, rosną więc jego ceny, przynosząc inwestorom wspaniałe zyski. Problem pojawia się wtedy, kiedy obserwujący te zyski przeciętny człowiek uznaje, że ów instrument jest magicznym sposobem pomnożenia jego pieniędzy. Miliony ludzi przerzucają tam swoje oszczędności emerytalne, część z nich się zadłuża, żeby nie przepuścić okazji na szybkie wzbogacenie, a już na pewno po to, by móc zacząć jak najszybciej korzystać z uroków życia, skoro tak bardzo wzrasta wyceniona na papierze wartość własnego majątku. Rynek ryzykownych instrumentów z dnia na dzień pęcznieje, w końcu sięgając bilionów dolarów.
Ale ci, którzy są sprawnymi inwestorami i którzy jako pierwsi zaczęli korzystać z wielkich zysków, czujnie to obserwują. „Kiedy czyściciel butów zaczyna cię przekonywać do inwestowania w akcje, trzeba je szybko sprzedać”, oznajmił na szczycie giełdowego boomu sprzed wieku słynny inwestor i spekulant Joseph Kennedy. Więc kiedy on i inni wielcy inwestorzy zaczynają wyprzedawać, na rynku wybucha panika, a ceny magicznego instrumentu, do tej pory cudownie rosnące, raptem walą się na łeb, na szyję.