Witold M. Orłowski: Test Noego

Na katastrofy naturalne nie ma rady. Ale od sprawności państwa zależy, na ile udaje się ograniczyć ich efekty gospodarcze i społeczne.

Publikacja: 19.09.2024 04:30

Na zdjęciu z drona fala kulminacyjna na Odrze w Oławie (woj. dolnośląskie)

Na zdjęciu z drona fala kulminacyjna na Odrze w Oławie (woj. dolnośląskie)

Foto: PAP/Maciej Kulczyński

Przez ostatnie dni południowo-zachodnią Polskę zalewa powódź porównywalna z tą, która zdarzyła się w roku 1997.

Wtedy kosztowała życie 56 ofiar i spowodowała straty sięgające 2,3 proc. ówczesnego PKB. Na jaw wyszły gigantyczne zaniedbania w zakresie gospodarki wodnej, zły stan nieremontowanych od lat instalacji i zbiorników retencyjnych, a także fundamentalne błędy w doktrynie ochrony przeciwpowodziowej. Zawiodło na całej linii państwo: słabo działały służby ratunkowe, policja stała bezradna wobec grupy mieszkańców podwrocławskich wsi, którzy wdarli się na wały i nie pozwolili zalać pustych polderów (w związku z czym woda zalała centrum Wrocławia, powodując straty kilka tysięcy razy większe), a nieświadomy powagi sytuacji premier Cimoszewicz najpierw pojechał na umówione od dawna spotkanie z niemieckim kanclerzem, a potem wystąpił publicznie z tezą, że ludzie powinni byli ubezpieczyć swoje domy (tezą całkowicie słuszną, ale niekoniecznie zręczną w sytuacji, kiedy pół Dolnego Śląska znalazło się pod wodą).

Zresztą ówczesnego premiera też należy zaliczyć do ofiar powodzi: jak się powszechnie sądzi, to właśnie niezbyt szczęśliwe wypowiedzi w czasie powodzi kosztowały go dwa miesiące później, w czasie wyborów, utratę władzy.

Na marginesie przypomnijmy sobie, że nie była to pierwsza taka sytuacja w historii Polski. Nieudolność władz i kompletne nieprzygotowanie kraju do jakichkolwiek katastrof naturalnych zdołało nawet zachwiać władzą komunistyczną, choć wtedy żadnych wyborów nie było. Jednak paraliż całego kraju spowodowany znacznymi opadami śniegu tuż przed końcem 1978 r. uświadomił ostatnim nieświadomym, że centralnie planowana gospodarka właśnie zaczęła się walić. A półtora roku później przyszły strajki i Solidarność.

Dramat powodziowy z 2024 r. jeszcze trwa, więc za wcześnie, aby dokonywać jakichkolwiek podsumowań. Wywołała go podobna sytuacja meteorologiczna jak przed 27 laty, wydaje się też, że mieliśmy do czynienia z podobną skalą kataklizmu naturalnego (o czym świadczą zbliżone stany wody w rzekach na południu kraju i skala opadów). Lekcje polityczne na pewno zostały wyciągnięte, co widać po bojowym charakterze konferencji sztabu kryzysowego pod wodzą premiera i pokazie aktywności władz lokalnych.

Ale dopiero to, w jaki sposób poradzimy sobie ze skutkami gospodarczymi i społecznymi powodzi, będzie prawdziwym testem pokazującym, jak zmieniła się w ciągu tych wszystkich lat Polska. Jesteśmy dziś krajem niemal trzykrotnie zamożniejszym niż w 1997 r., dysponującym znacznie bardziej wydajną gospodarką i znacznie większymi środkami budżetowymi. Jesteśmy od ponad dwóch dekad członkiem Unii Europejskiej, co pozwala nie tylko na korzystanie z jej bezpośredniej pomocy w walce z klęskami naturalnymi, ale przede wszystkim dostarczyło 187 miliardów euro funduszy rozwojowych, za które można było, między innymi, radykalnie wzmocnić i zmodernizować instalacje przeciwpowodziowe. Mamy też funkcjonujące od ćwierćwiecza instytucje samorządu terytorialnego, które powinny znacznie usprawnić działanie państwa na poziomie lokalnym.

Jak powszechnie wiadomo, Bóg zesłał w swoim czasie biblijny potop po to, by przetestować, czy nowi obywatele tego świata zgromadzeni na arce będą umieli radzić sobie lepiej niż poprzedni. Wygląda na to, że potomkowie Noego generalnie zdali ten test, skoro drugiego potopu już nie było. Mam nadzieję, że obecny powodziowy test pokaże, że my w Polsce też nie zmarnowaliśmy ostatnich 27 lat.

Witold M. Orłowski

główny doradca ekonomiczny PwC w Polsce, Akademia Finansów i Biznesu Vistula

Przez ostatnie dni południowo-zachodnią Polskę zalewa powódź porównywalna z tą, która zdarzyła się w roku 1997.

Wtedy kosztowała życie 56 ofiar i spowodowała straty sięgające 2,3 proc. ówczesnego PKB. Na jaw wyszły gigantyczne zaniedbania w zakresie gospodarki wodnej, zły stan nieremontowanych od lat instalacji i zbiorników retencyjnych, a także fundamentalne błędy w doktrynie ochrony przeciwpowodziowej. Zawiodło na całej linii państwo: słabo działały służby ratunkowe, policja stała bezradna wobec grupy mieszkańców podwrocławskich wsi, którzy wdarli się na wały i nie pozwolili zalać pustych polderów (w związku z czym woda zalała centrum Wrocławia, powodując straty kilka tysięcy razy większe), a nieświadomy powagi sytuacji premier Cimoszewicz najpierw pojechał na umówione od dawna spotkanie z niemieckim kanclerzem, a potem wystąpił publicznie z tezą, że ludzie powinni byli ubezpieczyć swoje domy (tezą całkowicie słuszną, ale niekoniecznie zręczną w sytuacji, kiedy pół Dolnego Śląska znalazło się pod wodą).

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację