Lato to tradycyjnie potężny wzrost zapotrzebowania na pracowników sezonowych. Nie tylko w rolnictwie, ale też gastronomii, hotelach, przy sprzedaży pamiątek. Kartki z ofertami pracy na witrynach i drzwiach barów, restauracji, lodziarni, kawiarni i wszelkiego rodzaju punktów usługowych, zwłaszcza w kurortach wakacyjnych, to wręcz nierozerwalny element wakacyjnego krajobrazu.
Praca sezonowa: brak rąk do pracy albo nadmiar chętnych
W tym roku na rynku pracy sezonowej mamy ciekawe zjawisko. Jak się bowiem okazuje, część pracodawców narzeka na absolutny brak rąk do pracy. „Nie ma chętnych” – rozkładają ręce. Z drugiej jednak strony są oferty pracy wakacyjnej, o które chętni wręcz się biją. Słychać o przypadkach ogłoszeń zamieszczanych w internecie, gdzie o jedno miejsce pracy walczy tysiąc i więcej osób.
Czytaj więcej:
Oczywiście znaczącą rolę odgrywają tu pieniądze. Propozycje pracy za 10 tys. zł miesięcznie lub nawet więcej przyciągają rzesze zainteresowanych. Nie są to dziś pieniądze, o które będzie się bić doświadczony kucharz, ale dla młodych ludzi, studentów, to już atrakcyjna oferta, zwłaszcza jeśli dodatkowo można liczyć na napiwki czy jakiś dodatek uzależniony od sprzedaży. Znacznie trudniej znaleźć chętnych do pracy na tzw. zmywaku. Tu i pieniądze mniejsze, i atrakcyjność zajęcia nie zachęca.
Inna sprawa, że wzrost płacy minimalnej i tak mocno popchnął zarobki w górę. Minimalna stawka godzinowa to już nieco ponad 28 zł. To podniosło atrakcyjność wynagrodzenia wakacyjnego, zwłaszcza w przypadku ludzi młodych, którzy nie płacą PIT. Jest tu oczywiście druga strona medalu, czyli wzrost kosztów po stronie pracodawców. Czy pospinają swoje biznesy? Jak je pospinają? Rachunki grozy i postępujący downsizing, czyli zmniejszanie się porcji w barach i restauracjach, to niestety nie mity.