W idealnym świecie liberalnej gospodarki państwo powinno „nie przeszkadzać” przedsiębiorcom, a ci powinni kierować się zyskiem, pamiętając o społecznej odpowiedzialności biznesu i zasadach zrównoważonego rozwoju. Ponad trzy dekady od zmiany ustroju sytuacja w budownictwie mieszkaniowym nie jest jednak idealna – i długo można by było piętnować zachowania zarówno szeroko rozumianego państwa, jak i deweloperów.
Bloki okno w okno, tzw. osiedla łanowe, stawianie bloków na działkach między domami jednorodzinnymi – termin patodeweloperka nie wziął się z kosmosu. Skomplikowane i długie procedury, brak stabilności przepisów, blokowanie działek, które mogłyby obniżyć głód ziemi pod zabudowę – to zaś przewiny państwa. Czy wielka reforma planowania przestrzennego, która weszła w życie w ostatnich dniach, albo nowelizacja warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie, która ma wejść w życie 1 stycznia, okażą się wybawieniem, czy jeszcze bardziej namnożą problemów?
Czytaj więcej
Od stycznia deweloperzy mieliby budować osiedla po nowemu, zwiększając m.in. odległość bloków od granicy działki. Część inwestycji trzeba będzie przeprojektować, co podniesie ceny mieszkań.
Deweloperzy apelują, by nowelizacja warunków weszła w życie przynajmniej kilka miesięcy później, bo zmiany mogą opóźnić lub wręcz zniweczyć przygotowywane inwestycje mieszkaniowe, co w momencie nierównowagi popytu i podaży będzie bolesne dla rynku już mierzącego się ze wzrostem cen. Krótkie vacatio legis to zresztą często krytykowany element przy tworzeniu przepisów w Polsce. Nic dziwnego, że na zarzuty o sowitych marżach deweloperzy odpowiadają, że ich biznes jest wystawiony na wiele czynników ryzyka.
Co do reformy planowania, w dziale „Nieruchomości” prawnik pisze, że gdyby literalnie stosować przepisy, gminy niczym legendarny Robin Hood mogą łupić chciwych deweloperów. Mogą bowiem zobowiązywać inwestorów do świadczeń na ich rzecz, np. do realizacji lub finansowania budowy infrastruktury technicznej czy społecznej. „Ta logika pomija jednak fakt, że na koniec zapłaci za to nie deweloper, ale jego klienci – nabywcy mieszkań” – kwituje ekspert.