Pożar starej kamienicy na warszawskiej Pradze. Pożary starych domów w Zakopanem. Rozbiórki modernistycznych budynków w całej Polsce. Nowe parkingi i stadiony w centrach miast – to są codzienne doświadczenia, które przestały budzić nasze emocje.
Chcielibyśmy mieszkać w dobrych miastach. Często w naszych podróżach napotykamy miejsca, które wydają się spełniać nasze marzenia – na ogół są to małe miasta lub dzielnice większych miast o lokalnym charakterze. Są to zazwyczaj miejsca o długiej historii, ze swoimi tradycjami, zwyczajami i instytucjami podlegającymi ewolucji przez setki lat.
Zazdrościmy Czechom ich spokoju codziennego piwa, Włochom szybkiego espresso rano i odprężającego aperitifu wieczorem, Holendrom funkcjonalnych miast, zwyczajów, tradycji, stałości. Podoba nam się szacunek, z jakim nowe inwestycje czy remonty traktują istniejącą przestrzeń.
Jednocześnie w Polsce odkąd pamiętam, nasze miasta są areną nieustannego, niereżyserowanego widowiska dell’arte, doraźnie improwizowanej scenografii, której jedynym wspólnym mianownikiem jest brak refleksji nad jej wpływem na otoczenie, czyli na mieszkańców. Można zaryzykować uogólnienie, że stają się one chaotycznym obrazem wielu indywidualnych, nieskorelowanych decyzji.
Zobowiązanie do zwiększania zysku
Deweloper w narracji politycznej staje się synonimem szkodnika, pasożyta, tak jak „zgniły kapitalista”, „pazerny biznesmen”. Wyrażenie „gonitwa za zyskiem” stało się częścią codziennych rozmów, wskazywane jako przyczyna „patodeweloperki”.