Gwardia ginie, ale się nie poddaje, jak podobno wykrzyknął pod sam koniec bitwy pod Waterloo generał Pierre Cambronne. Otoczony wraz z grupą cesarskich gwardzistów przez Anglików, nie mając żadnej szansy na zwycięstwo, odmówił w ten sposób zaakceptowania faktu nieuchronnej klęski (choć podobno posłużył się wyrażeniem znacznie krótszym).
Dziś Francuzi znowu walczą o to, by nie zaakceptować tego, co nieuchronne. Z jednej strony stoi prezydent Macron, usiłujący podwyższyć wiek emerytalny. Z drugiej – miliony demonstrantów protestujących przeciw temu na ulicach francuskich miast.
Na pierwszy rzut oka trudno zrozumieć, dlaczego walka jest aż tak zażarta. Francja ma problem z systemem emerytalnym. Ale forsowana przez rząd reforma, czyli rozłożone na wiele kwartałów podniesienie wieku emerytalnego z 62 do 64 lat, to tylko chwilowy oddech, nierozwiązujący problemu. Dlaczego prezydent ryzykuje utratę całej popularności? I dlaczego tak nieduża zmiana powoduje, że na ulice wychodzą miliony protestujących?
Po ich stronie stoi marzenie o pięknym życiu. Zachęcił do niego przed ponad 40 laty socjalistyczny prezydent Mitterrand, obniżając wiek emerytalny z 65 do 60 lat i roztaczając wizję „złotej dekady życia”, kiedy człowiek cieszy się jeszcze dobrym zdrowiem, a mając odchowane dzieci, wolny czas i godziwą emeryturę, może wreszcie w pełni korzystać z przyjemności tego świata. I dziś tak właśnie jest: według statystyk przed przeciętnym Francuzem jeszcze średnio 24–25 lat życia (o cztery lata dłużej niż za czasów Mitterranda), a emerytura sięga 75 proc. ostatnich zarobków. Po co to zmieniać?
Po stronie prezydenta stoją argumenty logiczne. Francja ma system emerytalny, w którym bieżące emerytury wypłacane są ze składek zebranych od obecnie pracujących. To system zdefiniowanego świadczenia, czyli taki, w którym wysokość emerytury jest wyliczana niezależnie od tego, ile składek wpływa do systemu (zależy od uzbieranych przez całe życie zawodowe „punktów”). Dziś system ten ma jeszcze niedużą nadwyżkę, ale wkrótce nieuchronnie zmieni się ona w ogromny deficyt, bo zebranych składek nie starczy na wypłatę obiecanych świadczeń. Przy starzejącym się społeczeństwie za 20–30 lat może to zagrażać stabilności finansów państwa.