Mój ojciec, profesor Leon Koźmiński, zatytułował swoją rozprawę doktorską obronioną w 1929 roku na paryskiej Sorbonie, a zarazem książkę wydaną przez jej wydawnictwo uniwersyteckie: „Wolter finansista”. Ta książka osiągnęła niemały sukces: do dziś wyskakuje w wyszukiwarce jako źródło #1 tego tematu. Zawdzięcza go paradoksowi zawartemu w tytule. Jak to: najważniejszy autorytet oświecenia, poeta, filozof, literat był zarazem jednym z najbardziej aktywnych biznesmenów na skalę europejską i jednym z najbogatszych ludzi ówczesnej Francji?! Do dziś wiele wykształconych osób nie zdaje sobie z tego sprawy i nie akceptuje paradoksu, który niezmiennie przyciąga uwagę bardziej wnikliwych badaczy.
Uniwersytet przedsiębiorczy
Podobny paradoks istnieje w kręgu kultury europejskiej wokół roli rektora uniwersytetu klasy światowej. Wielu nadal chciałoby go widzieć jako zamknięte w wieży z kości słoniowej ucieleśnienie cnót i wartości akademickich przekazywanych od XIX wieku przez tradycje Heidelbergu, Sorbony czy Oksfordu. Takie podejście ignoruje fakt, że w ciągu minionego stulecia w USA narodził się nowy typ uniwersytetu przedsiębiorczego. I właśnie takie uniwersytety, jak: Harvard, Stanford, Berkeley czy UCLA, stanowią dziś uosobienie akademickiego prestiżu i doskonałości badań naukowych i dydaktyki. Rola rektora takiej uczelni to kolejne paradoksy: rektor menedżer, rektor finansista, rektor przedsiębiorca itp. Takie podejście rozciąga się na jednostki w ramach uczelni, czyli na wydziały i dziekanów. Warto się przyjrzeć społecznemu odbiorowi takich menedżersko-akademickich paradoksów, bo w niemałej mierze przesądzają one o kształcie i roli europejskiego szkolnictwa wyższego.
Europejczycy odnoszą się z pewną nieufnością do łączenia akademickiej roli rektora z rolami menedżerskimi czy finansowymi. Wyraża się to na przykład w wydzielaniu funkcji menedżerskich w kierownictwie uczelni i powierzaniu ich „zawodowcom”. Prowadzi to – z jednej strony – do osłabienia roli rektora, który nie podejmuje samodzielnie decyzji w kluczowych sprawach, a z drugiej – do niskiego poziomu zarządzania, w Polsce bowiem, ale także w innych krajach europejskich, uczelniom trudno jest rekrutować najwyższej klasy menedżerów do samodzielnego działania. W rezultacie w Europie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że uczelnie wyższe są źle zarządzane i jedynym antidotum na ten stan jest nieustanne zwiększanie państwowych dotacji, które w najbogatszych krajach sięgają astronomicznych wysokości. Nieuchronnie wtłaczają one rektorów w tryby gier politycznych nastawionych na pozyskanie życzliwości władz. W różnym stopniu prowadzi to do ograniczenia autonomii uczelni i akademickiej wolności.
Rynek czy regulacje
Podstawą amerykańskiej filozofii zarządzania uczelniami wyższymi jest imperatyw konkurencyjności. Uczelnie stanowe i prywatne konkurują między sobą na równych prawach w skali lokalnej, regionalnej, krajowej i międzynarodowej. Głównym zadaniem rektora jest podnoszenie konkurencyjności uczelni, czyli jej przewagi nad innymi uczelniami w pozyskiwaniu najlepszych studentów, najwybitniejszych uczonych i najbardziej wartościowych partnerów. Dążenie do tej przewagi jest warunkiem i miarą pozytywnej oceny uczelni i jej rektora, który także pragnie poprawić swoją pozycję na szczególnym rynku talentów: administratorów szkolnictwa wyższego.
W USA rynek jest stosunkowo mało i słabo regulowany, podczas gdy w Europie regulacja jest często drobiazgowa i intruzywna. Przepisy, ustawy, rozporządzenia są produkowane przez wyspecjalizowane urzędy i ministerstwa. Słaba regulacja oznacza swobodę i elastyczność w działaniu, ograniczaną głównie przez normy kultury akademickiej i ogólny system prawny.