Świat coraz bardziej odczuwa renesans energetyki nuklearnej. Prace nad nowymi inwestycjami w tym obszarze ruszyły w kilkudziesięciu państwach. Dla koncernów oferujących technologie nuklearne to długo wyczekiwany zwrot akcji, który może – choć nie musi – oznaczać też dobre wieści dla bezpieczeństwa energetycznego Zachodu i klimatu na całym świecie.

Ale na takie inwestycje potrzeba co najmniej kilkunastu lat. To koszty, które mogą rosnąć w najmniej spodziewanych obszarach, oraz problemy, o jakich możemy jeszcze nawet nie mieć pojęcia. To również kolejne paliwa, których będziemy potrzebować do korzystania z dobrodziejstw atomu – a z tym na świecie jest podobny problem jak z kopalinami: znaczna część zasobów jest pod kontrolą Rosji lub państw, które mniej lub bardziej z nią sympatyzują.

Dlatego nie można osiadać na laurach i myśleć, że jak będzie już elektrownia, to rozwiąże wszystkie nasze dylematy. Rolą elektrowni nuklearnych w nowoczesnych systemach energetycznych jest stabilizowanie dostaw zielonej energii z odnawialnych źródeł funkcjonujących w rozproszeniu. Nie możemy więc zaniedbywać rynku OZE i jego najbardziej palących problemów: zamrożenia gdzieś w sejmowych biurkach projektu liberalizacji ustawy odległościowej oraz modernizacji sieci dystrybucyjnych pod kątem odbioru i przesyłu energii z fotowoltaicznych i wiatrowych instalacji.

To ważne, tym bardziej że z tygodnia na tydzień coraz wyraźniej widać, że zarówno Kreml, jak i jego alianci zwierają szeregi, by bronić wysokich cen energii. Tak samo zachowują się koncerny zachodnie, które obecne zamieszanie na rynkach traktują jako okazję do – być może ostatniego w historii – spieniężenia posiadanych i eksploatowanych rezerw. Trudno nawet sobie wyobrazić, w jakim stanie byłyby zachodnie gospodarki, gdyby epoka wysokich cen energii potrwała dłużej, np. kilkanaście lat.

Czytaj więcej

Korea pozostaje w grze o polski atom. Kiedy powstanie pierwsza elektrownia?