Jedną z pierwszych decyzji rządu PiS było cofnięcie podwyższenia wieku emerytalnego. Mieliśmy pracować dłużej, bo żyjemy coraz dłużej i tego, co w okresie aktywności zawodowej odłożymy w ramach składek w ZUS, po prostu zaczyna brakować na godną emeryturę. Zwłaszcza że jako społeczeństwo starzejemy się i coraz mniejsza grupa pracujących musi się składać na świadczenia dla coraz większej grupy emerytów. Niby proste, ale władza uznała, że nikogo nie można zmuszać do dłuższej pracy.
Z czasem rząd zrozumiał, że tzw. stopa zastąpienia, czyli stosunek ostatniej pensji przed przejściem na emeryturę do pierwszej emerytury musi w tej sytuacji spadać. I to mocno, bo z przeszło 50 do poniżej 30 proc. w perspektywie 20–30 lat. Mówiąc inaczej, emerytury, i tak przecież skromne, coraz częściej stawać się będą głodowymi. W tej sytuacji rząd uznał, że wprawdzie zmuszać do dłuższej pracy nie będzie, ale będzie do niej namawiał, przekonując, że każdy kolejny rok pracy po osiągnięciu wieku emerytalnego oznaczać będzie mocny wzrost kapitału emerytalnego odłożonego w ZUS, a w konsekwencji znaczący wzrost emerytury, która będzie wypłacana po ostatecznym zakończeniu aktywności zawodowej. Jasna, czytelna zasada.
Cóż z tego, skoro równocześnie na całego rządzący starają się zniechęcić osoby, które zbliżają się do wieku emerytalnego, do dłuższej pracy. Tak przecież działają dodatkowe emerytury: 13., 14., a za chwilę może i 15. Zniechęcać będzie też najnowsza propozycja, która zakłada odejście w przyszłym roku od systemowego mechanizmu waloryzacji emerytur na rzecz ręcznego ustalenia ich wzrostu. Władza chce, by emerytury wzrosły o nie mniej niż 250 zł. To spowoduje wypłaszczenie emerytur, bo zmniejszy się różnica pomiędzy emeryturą minimalną a emeryturami wypłacanymi z wypracowanych składek. Wypaczy też zasadę zdefiniowanej składki, podstawową w naszym systemie emerytalnym, zgodnie z którą wysokość emerytury jest uzależniona od kwoty wpłaconych składek oraz oczekiwanego okresu pobierania świadczenia. Za sprawą planowanej na przyszły rok ręcznej waloryzacji więcej zyskają bowiem emeryci, którzy w formie składek wnieśli do systemu relatywnie mniej. Straszliwie to wszystko demotywujące, no bo po co się wysilać i dłużej pracować, skoro rząd zawsze coś tam da? Eksperci emerytalni załamują ręce.
We wtorkowej „Rz” pisaliśmy, że coraz więcej osób młodych porzuca etaty, pracują jako freelancerzy, wolni strzelcy. Zarabiają więcej niż na etacie, między innymi dlatego, że nie płacą składek na ubezpieczenia emerytalne. A nie płacą, bo nie wierzą w emerytury z ZUS. I trudno się dziwić. Jedyna nadzieja, że na własną rękę zabezpieczą sobie bezpieczne życie na emeryturze.
Problemy związane z demografią PiS próbował rozwiązać z pomocą 500+. Klapa. Psując system emerytalny sprawi, że boleśnie odczujemy je znacznie wcześniej, niż się na to zanosiło. Zdaje się jednak, że w rządzie nikt się tym specjalnie nie przejmuje. Dla populistów liczy się władza, tu i teraz. Po nich choćby potop.