Już na początku lat 70.XX wieku prof. Michał Strzemski alarmował na łamach „Polityki” (39/1973), że „spuściliśmy do morza takie ilości wody, które można ocenić jedynie w skali hydrogeologicznej. Spowodowaliśmy proces prawie nieodwracalny. Z kraju zasobnego w wodę staliśmy się krajem w wodę ubogim. (…) Wielkie budowle hydrotechniczne gromadzą w sumie dużo mniej wody niż drobne kumulacje, których efekt był zresztą tylko w części widoczny, bo ich znaczenie polegało m.in. na utrzymywaniu wysokiego poziomu wód gruntowych. Jeszcze nie wiadomo, czy rozmaite sztuczne „morza” śródlądowe zaopatrzą dostatecznie w wodę przemysł. Z góry można przewidywać, że nie dostarczą odpowiedniej ilości wody rolnictwu. Zresztą nawet w tym wypadku, gdybyśmy skumulowali w gigantycznych zbiornikach wodę dla całej gospodarki narodowej, to nie zdołamy jej rozprowadzić po całej rolniczej przestrzeni produkcyjnej. Byłby to zabieg bardzo drogi. Znacznie droższy od utrzymania i eksploatacji drobnych i rozproszonych zbiorników”.