Wraz ze wzrostem inflacji premier usilnie poszukuje „chłopca do bicia”. Winna miała być pandemia, potem unijna polityka klimatyczna, a wreszcie Rosja. Paniczne poszukiwanie narracji nie przekonuje społeczeństwa, a prawdziwym ciosem dla rządowych propagandystów okazały się badania opinii publicznej z ostatniego weekendu, z których wynikało, że ponad połowa badanych za inflację wini nieodpowiedzialną politykę rządu i NBP.
Intuicję ankietowanych potwierdza Eurostat, który porównuje m.in. inflację bazową. Ten parametr jest liczony bez cen żywności, energii, gazu – wszystkiego, co można próbować zrzucić na agresję Rosji czy politykę energetyczną. Liczby są bezlitosne dla PiS: od grudnia 2021 do marca 2022 r. inflacja bazowa w Polsce była najwyższa w całej Unii. Sięgnęła aż 14,3 proc., przy średniej unijnej 4,3 proc.
Trudno się dziwić, że rynek nie jest w stanie płynnie zaabsorbować wielkiej ilości pieniądza, skoro polityka PiS to zalewanie gospodarki kolejnymi transferami. A jeśli wbrew społeczeństwu i danym rząd unika wskazania rzeczywistej przyczyny wysokiej inflacji, to trudno przed wyborami spodziewać się przełomu w jej zwalczaniu.
Premier dzielnie walczy z wywołanymi przez siebie problemem, ale ta walka przypomina gaszenie ognia benzyną, co widać po tzw. tarczach antyinflacyjnych. Tym razem życzeniem rządu jest skupienie dyskusji na pomocy ofiarom inflacji, np. tym, którym z powodu wzrostu stopy procentowej NBP rosną raty kredytów. Pierwszym sygnałem dla zmiany narracji była uwaga premiera, że inflacja nie jest zjawiskiem ekonomicznym, ale społecznym. Potem pretekst dała rządowej narracji opozycja, wszczynając dyskusję o mrożeniu WIBOR lub rat kredytów.
Premier natychmiast to wykorzystał, aby uniknąć dyskusji o inflacji na rzecz pozornego leczenia jej symptomów – wzrostu rat kredytów hipotecznych i erozji oszczędności na rachunkach bankowych. Przy okazji w ramach polityki obwiniania innych zręcznie wykorzystał niechęć do banków. Zabrzmiało to jak w kultowym filmie „Miś”: parówkowym skrytożercom mówimy NIE!