Gdy w poniedziałek jechałem do redakcji, w mijanych stacjach paliw widniała horrendalna – wydawało mi się – cena oleju napędowego: 6,99 zł za litr. Wieczorem było już 7,16–7,19 zł, kolejnego dnia 7,45, potem 7,99, a nawet 8,19 zł. Takiej galopady cen nie widziałem, jak 35 lat jeżdżę autem.
Atak Rosji na Ukrainę sprawił, że ceny lecą w kosmos na dwóch silnikach: cenie ropy (skoczyła z ok. 90 dol. za baryłkę 21 lutego do 130 dol. w szczycie 7 marca) i kursie dolara (skoczył z 3,97 do 4,5 zł). Ostatnio notowania nieco zmalały, ale koszt surowca dla rafinerii – licząc w złotych – nadal jest horrendalny. Gdyby jego wzrost proporcjonalnie przełożył się na ceny, ON kosztowałby ponad 9 zł. I to po obniżce VAT i akcyzy w ramach tarczy antyinflacyjnej.
Drogie paliwo zostanie z nami na długo. Embargo USA na ropę z Rosji i wycofywanie się firm z zakupów u tego drugiego globalnego eksportera sprawiają, że świat bije się o dostawy z innych krajów. Ceny rosną, mimo że UE (jeszcze?) embarga nie ogłosiła. Główny eksporter ropy, Arabia Saudyjska, jakoś nie chce zwiększyć dostaw...
Czytaj więcej
Rynek współdzielonej mikromobilności przyśpiesza. Branży pomoże drastyczny wzrost cen na stacjach benzynowych.
To przypomina kryzys energetyczny lat 70. wywołany napaścią krajów arabskich na Izrael w 1973 r. Ceny ropy wystrzeliły wtedy z 5 dol. powyżej 10 dol., a rewolucja irańska w 1979 r. podbiła je do 40 dol. To wymusiło gigantyczną zmianę w motoryzacji. W Europie powszechne stały się auta małolitrażowe, a w USA zagraniczni producenci wyparli krążowniki szos swoimi mniejszymi i mniej paliwożernymi pojazdami. Państwowe regulacje zmusiły zaś przemysł do budowy oszczędnych silników.