Widać już pierwsze jaskółki rewolucji – to nie tylko rosnące ceny energii, wywozu śmieci czy wody, które podkręcają inflację. To także deklaracje banków, że nie będą kredytować tej czy innej inwestycji, bo zagraża środowisku, i komunikaty giełdowych spółek, którym przyznano kredyt rozliczany w oparciu o wskaźniki ESG. Wielu przedsiębiorcom ten skrót niewiele dziś mówi. A już za chwilę nastąpi przestawianie europejskiej gospodarki na zrównoważony rozwój – z naciskiem na ochronę środowiska, w tym zwłaszcza klimatu (E, z ang. environmental), na odpowiedzialność społeczną (S, social responsibility) i na dbałość o ład korporacyjny (G, corporate governance).
Czytaj więcej
Niemal trzy czwarte krajowych firm planuje akwizycje. To znacznie więcej niż średnia globalna. Aż dla co piątej firmy w Polsce nadrzędnym celem akwizycji jest poprawa wskaźników ESG.
ESG obejmie tysiące polskich firm. Już nie tylko duże spółki giełdowe, które na co dzień mają do czynienia z międzynarodowymi inwestorami pytającymi o udział energii z OZE i inne wskaźniki z zakresu ESG. Także mniejsze firmy, które są dostawcami czy podwykonawcami dużego biznesu, mogą na własnej skórze odczuć skutki wprowadzania unijnej taksonomii. Chcąc zdobyć kontrakt, inwestora, ale także klienta, trzeba będzie sprawdzić, skąd pochodzi energia w biurze i czy podwykonawca nie łamie pracowniczych praw.
Za dwa lata, w 2024 r., wejdzie w życie nowa unijna dyrektywa o raportowaniu zrównoważonego rozwoju, która zmusi do zbierania i publikowania danych z obszaru ESG także większe firmy prywatne. To będzie rewolucja. Co prawda bez krwi, ale z ofiarami – bo przedsiębiorcy, którzy nie dostosują swego biznesu do nowych reguł ESG, znikną z rynku.