Rz: Na europejskim rynku widać, że sprzedaż aut w Europie spada. A jak wygląda sytuacja w naszej części Europy?
Antoine Barthes: Środkowoeuropejski, a zwłaszcza polski rynek, po prostu kwitnie. Sprzedaż w II kwartale 2016 wzrosła w tempie dwucyfrowym. Teraz jedyne pytanie, jakie sobie możemy zadać, brzmi: czy ten trend ma szansę się utrzymać, czy sytuacja z II kwartału ma szansę się powtórzyć? Bo widzimy, że sprzedaż w Polsce nakręcają nie tylko zakupy floty czy osób prywatnych, ale pojawiają się nadzwyczajne powody wzrostu – jak chociażby reeksport sprowadzanych aut. Jeśli ten czynnik ustanie, sytuacja się unormuje. Lipiec z 5-procentowym wzrostem już wygląda na „normalny", w dodatku jest to miesiąc letni. Pozostaje więc poczekać na wrzesień – czy sytuacja się ustabilizuje, czy znów będziemy mieli duży reeksport. Rosną jednak zakupy flotowe. To cieszy, bo oznacza, że przedsiębiorcy pozytywnie postrzegają sytuację gospodarczą kraju, skoro decydują się na takie inwestycje. Bo te auta z pewnością nie zostaną reeksportowane i pozostaną w kraju. Tym bardziej więc cieszy, że i ten segment rynku wyraźnie rośnie.
Czy można oszacować wartość tego reeksportu?
Bardzo trudno zrozumieć to zjawisko, bo nie ma oficjalnych danych. Jedyne więc, co możemy robić, to domyślać się po rozmowach z dilerami, którzy sprzedają wiele marek. Jedyne, co wiadomo, to że ten reeksport potężnie się zwiększył. Niestety, dane z rejestracji nie są też wskaźnikiem, bo wiele aut rejestruje się w Polsce i potem wyjeżdżają do nowych właścicieli. A można to wyśledzić po tym, że wykupowana jest dla nich polisa ubezpieczeniowa na bardzo krótki okres. Natomiast dilerzy, którzy wśród kilku sprzedawanych marek mają także Nissana, przyznają, że ze strony innych marek jest potężna presja na reeksport aut.
Jak pan sądzi, dla kogo jest opłacalna taka działalność?