Komisja Europejska ogłosiła właśnie program Global Gateway (Brama na świat), w ramach którego UE ma zainwestować 300 mld euro w krajach rozwijających się. Ma on łączyć różne rodzaje wsparcia – od dotacji z Brukseli, poprzez kredytowanie z europejskich instytucji finansowych takich jak EBI, po zaangażowanie prywatnego biznesu. Pieniądze mają wesprzeć szeroko rozumianą infrastrukturę m.in. cyfrową czy energetyczną (szefowa KE wymieniła np. wytwarzanie zielonego wodoru).
Dobrze, że Europa, zamiast dawać krajom w potrzebie - tak jak dotychczas - rybę, tym razem daje wędkę. Pomoc żywnościowa, zamiast stabilizować lokalną gospodarkę, paradoksalnie przyczyniała się przecież do dewastowania tamtejszego rolnictwa.
Dobrze także, że Europa, choć mocno spóźniona, wreszcie znalazła odpowiedź na uruchomioną w 2013 r. chińską inicjatywę Belt and Road. Projekt Pekinu sprowadza się do budowy w krajach leżących na nowym Jedwabnym Szlaku infrastruktury logistycznej i gospodarczej mającej służyć dostawom z wielkiej fabryki świata znanej jako ChRL. A w wymiarze politycznym, poza budową rynków zbytu, jest wehikułem do rozszerzania wpływów politycznych tego ambitnego nowego mocarstwa rzucającego wyzwanie Zachodowi. Miło, że po ośmiu latach Zachód, czyli my, ma na to odpowiedź.
Czytaj więcej
Bruksela chce zainwestować 300 mld euro w krajach rozwijających się. Inicjatywa Global Gateway to konkurencja dla chińskiej ofensywy gospodarczej na świecie znanej jako „Pas i droga".
Europejskie wsparcie gospodarcze dla państw rozwijających się może zrealizować jeszcze jeden istotny cen – może pomóc w rozwiązaniu problemu migracji np. Afryki, która ma gigantyczną nadwyżkę demograficzną, do bogatej, acz starzejącej się Europy. Zamiast bronić granic UE przez milionami przybyszów, lepiej sprawić, by znaleźli pracę i zarobek u siebie w kraju. Właśnie do tego potrzebne jest pobudzanie lokalnych gospodarek.