Już trzy czwarte konsumentów planuje zmniejszenie zakupów bądź kupowanie tańszych zamienników – wynika z badań GfK. Możliwości oszczędzania są jednak ograniczone, bo jeść coś trzeba, a zimą na dodatek ogrzać dom, i nie da się ot tak przestawić np. z gazu na inne paliwo, mimo że ten podrożał od wiosny dla konsumentów już niemal o jedną trzecią. Dlatego, choć deklarowane zaciskanie pasa oczywiście ma pewne znaczenie antyinflacyjne, nie mam złudzeń, że może to być mocny hamulec dla cen. Zwłaszcza że ci, którzy planowali zakupy sprzętu trwałego użytku, mogą w obliczu spodziewanych podwyżek cen wręcz przyspieszać zakupy.
Czytaj więcej
W reakcji na rosnące ceny trzy czwarte Polaków ogranicza wydatki. Dla firm oznacza to wielkie wyzwanie, bo w centrum uwagi kupujących jeszcze bardziej niż zwykle znajdują się promocje.
Kierunek na oszczędzanie oznacza jednak zmianę struktury popytu, zwłaszcza w przypadku codziennych zakupów. W efekcie w handlu znów poleje się krew, podobnie jak po kryzysie finansowym z lat 2008–2009. Konsumenci przerzucili się wówczas na sklepy dyskontowe, a tam na nieco tańsze marki własne. I już zostali w dyskontach, które przywiązały ich potem lepszą ofertą i zmodernizowanym wnętrzem. W efekcie po paru latach zniknęły z polskiego rynku nie tylko delikatesy stawiające na bogacącą się klasę średnią, jak Piotr i Paweł czy Alma, ale także supermarkety, jak Tesco (miało też problemy na rodzimym rynku brytyjskim).
Kim mogą być ofiary obecnego kryzysu? Możliwe, że będą to hipermarkety, które jeszcze przed pandemią były w odwrocie. Ale nie są bezpieczni np. producenci markowej żywności – albo będą musieli pogodzić się z niższymi marżami i produkować pod markami własnymi sieci handlowych, albo będą tracić klientów.
Zagrożenie prędko nie zniknie, bo wysoka fala podwyżek cen szybko nie opadnie. Po pierwsze, Rada Polityki Pieniężnej jest o co najmniej pół roku spóźniona z walką z nadmierną inflacją. Nawet jeśli w listopadzie i kolejnych miesiącach będzie podnosić stopy procentowe NBP, efekty przyjdą za pół roku czy za trzy kwartały. A i tak mogą być ograniczone, skoro rząd kontynuuje proinflacyjną politykę fiskalną (m.in. obniżki podatków od niższych dochodów, wypłaty 13. i 14. emerytury, znaczny skok płacy minimalnej), a i poturbowane przez pandemię łańcuchy dostaw, odpowiedzialne za ograniczenia podaży towarów i wzrost ich cen, nijak nie chcą się skleić na nowo.