Złożyło się na to wiele przyczyn, ale wśród nich poczesne miejsce zajmuje zadufanie w jedyną słuszność obranej strategii. W tym m.in. traktowanie jako głównego źródła zysków na najważniejszym, rodzimym rynku wielkich pikapów. To prawda, że na nich notowane są największe marże. Ale z drugiej strony łatwo przewidzieć, że momencie gdy ropa zacznie drożeć, albo coś niedobrego będzie dziać się w gospodarce, to od takich aut w pierwszej kolejności odwrócą się klienci. Dał o sobie znać brak dywersyfikacji oferty, która pozwoliłaby zrównoważyć malejące wpływy. O tym szefowie wielkiej trójki wydawali się zapominać.
Dziś zmienili ton. Zrezygnowali z prywatnych odrzutowców, godzą się zarabiać jednego dolara rocznie. Przed Kongresem padły nawet znamienne słowa szefa GM: "jesteśmy tu dlatego, że popełniliśmy błędy".
Jednak czy skrucha ta jest w pełni szczera? Wyciągając rękę po federalne pieniądze, koncerny uciekają się do argumentu o 5 mln zagrożonych miejsc pracy. Najpierw wyliczały przy tym swoje potrzeby na 25 mld dol., ostatnio mówią już o 34 mld. Kongres zaś jest skłonny przyznać na razie 15 mld i bacznie patrzyć, jak zostaną wykorzystane te pieniądze.
Czy będziemy świadkami spektakularnych bankructw, czy też gigantom uda się zatrzymać przed krawędzią – tego jeszcze nie wiadomo. Jedno stało się za to jasne. W kryzysie, którego jesteśmy świadkami, nikt nie jest na tyle mocny, by wyjść z niego bez strat.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/blog/2008/12/10/jeremi-jedrzejkowski-czy-po-ostrej-rynkowej-lekcji-pozostana-trwale-wnioski/]Skomentuj[/link][/ramka]