Ci, którzy zbudowali instalacje Odnawialnych Źródeł Energii z własnego kapitału, spisują jego wartość w straty. Ci, którzy sfinansowali je kredytem bankowym, są bliscy bankructwa. Ci, którzy zawarli kilka lat temu długoterminowe umowy sprzedaży energii, toczą boje prawne o ich utrzymanie, co jest warunkiem przetrwania.
Tak wygląda sytuacja inwestorów, którzy odpowiedzieli na zaproszenie polskiego rządu do inwestowania w odnawialne źródła energii (OZE) i zbudowali farmy wiatrowe. Polskie i zagraniczne koncerny energetyczne, fundusze inwestycyjne, małe i średnie polskie firmy, ale też kilkuset małych indywidualnych inwestorów – wszystkich dotknął krach na rynku zielonych certyfikatów, których ceny spadły w ciągu ostatnich czterech lat prawie sześciokrotnie.
Kto jest winien tej sytuacji? Rząd twierdzi, że inwestorzy, bo zbudowali zbyt wiele farm wiatrowych i w Polsce wytwarza się zbyt dużo zielonej energii. Tymczasem, by spełnić cele na rok 2020, potrzeba produkować jej jeszcze niemal o połowę więcej niż w 2015 r.
W ubiegłym roku udział energii z OZE był nieco wyższy niż zakładały plany wieloletnie, ale już w 2016 r. udział ten będzie mniej więcej równy tym planom, a w 2017 produkcja sektora OZE będzie sporo poniżej założeń planu.
Skoro nie produkuje się więcej, to skąd tak dramatyczny spadek cen? Oczywiście z rosnącej nadpodaży zielonych certyfikatów. Wzrosła ona z ok. 3,5 TWh w 2012 r. do 20,7 TWh w połowie 2016. To więcej niż wynosi roczny popyt. Sześciokrotny wzrost nadpodaży przełożył się na sześciokrotny spadek cen. Nadpodaż skoczyła tak bardzo, bo popyt rósł zbyt wolno. Dlaczego tak się stało?