Grzegorz Skarżyński. Czy bankructwa firm inwestujących w odnawialne źródła energii są nieuniknione?

Czy bankructwa firm inwestujących w odnawialne źródła energii są nieuniknione? – pyta wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.

Aktualizacja: 22.08.2016 20:25 Publikacja: 22.08.2016 19:33

Grzegorz Skarżyński. Czy bankructwa firm inwestujących w odnawialne źródła energii są nieuniknione?

Foto: Fotorzepa/Piotr Nowak

Ci, którzy zbudowali instalacje Odnawialnych Źródeł Energii z własnego kapitału, spisują jego wartość w straty. Ci, którzy sfinansowali je kredytem bankowym, są bliscy bankructwa. Ci, którzy zawarli kilka lat temu długoterminowe umowy sprzedaży energii, toczą boje prawne o ich utrzymanie, co jest warunkiem przetrwania.

Tak wygląda sytuacja inwestorów, którzy odpowiedzieli na zaproszenie polskiego rządu do inwestowania w odnawialne źródła energii (OZE) i zbudowali farmy wiatrowe. Polskie i zagraniczne koncerny energetyczne, fundusze inwestycyjne, małe i średnie polskie firmy, ale też kilkuset małych indywidualnych inwestorów – wszystkich dotknął krach na rynku zielonych certyfikatów, których ceny spadły w ciągu ostatnich czterech lat prawie sześciokrotnie.

Kto jest winien tej sytuacji? Rząd twierdzi, że inwestorzy, bo zbudowali zbyt wiele farm wiatrowych i w Polsce wytwarza się zbyt dużo zielonej energii. Tymczasem, by spełnić cele na rok 2020, potrzeba produkować jej jeszcze niemal o połowę więcej niż w 2015 r.

W ubiegłym roku udział energii z OZE był nieco wyższy niż zakładały plany wieloletnie, ale już w 2016 r. udział ten będzie mniej więcej równy tym planom, a w 2017 produkcja sektora OZE będzie sporo poniżej założeń planu.

Skoro nie produkuje się więcej, to skąd tak dramatyczny spadek cen? Oczywiście z rosnącej nadpodaży zielonych certyfikatów. Wzrosła ona z ok. 3,5 TWh w 2012 r. do 20,7 TWh w połowie 2016. To więcej niż wynosi roczny popyt. Sześciokrotny wzrost nadpodaży przełożył się na sześciokrotny spadek cen. Nadpodaż skoczyła tak bardzo, bo popyt rósł zbyt wolno. Dlaczego tak się stało?

Przyczyny krachu zielonych certyfikatów

System wsparcia OZE w Polsce w postaci zielonych certyfikatów wprowadzono w 2005 r. Początkowo popyt był większy niż możliwości wytwórcze sektora OZE. Skutkiem była bardzo wysoka cena zielonych certyfikatów.

W 2008 r. rząd zdecydował, że popyt będzie stały w kolejnych trzech latach 2010–2012. To była decyzja, która nie uwzględniała dwóch czynników – rosnących mocy wytwórczych sektora OZE oraz pojawienia się współspalania, w przypadku którego przy bardzo niskich nakładach modernizującymi stare instalacje, wytwarza się znaczące ilości energii zielonej.

W październiku 2012 r. rząd zwiększył popyt (po raz ostatni zresztą). Skala tego była jednak zbyt mała, by zapobiec pierwszemu krachowi. Ceny zielonych certyfikatów spadły do ok. 100 zł.

Trend spadkowy na krótko się odwrócił w 2013, gdy Urząd Regulacji Energetyki wstrzymał częściowo wydawanie zielonych certyfikatów, co nie znaczy, że nadpodaż przestała rosnąć (tzw. ukryta nadpodaż). Gdy się zmaterializowała i zabrakło korekt popytu, ceny zaczęły ponownie spadać, by osiągnąć dziś poziom blisko 50 zł.

Jeżeli w danym roku będzie zbyt duża podaż w systemie zielonych certyfikatów, może zostać skorygowana tylko poprzez zwiększony popyt w kolejnych latach. Nie można bowiem skompensować nadmiernego popytu z lat 2006–2010 zwiększoną podażą w latach następnych.

Paradoksy planu ratunkowego

Zdaniem rządu przywrócenie równowagi na rynku zielonych certyfikatów powinno nastąpić poprzez wyłączenie z systemu wsparcia dużej, dawno zamortyzowanej energetyki wodnej (to swoisty paradoks tego systemu – wspierane były istniejące dawno wybudowane obiekty) oraz obniżenie o połowę wsparcia dla współspalania (które – i tu kolejny paradoks systemu – nie tworzyło nowych mocy wytwórczych w sektorze OZE). Pomysł ten powstał w 2013 r., ale został wdrożony jako element Ustawy o OZE dopiero trzy lata później w 2016 r. Przez ten czas nadpodaż rosła.

W II połowie 2015 r. rząd zaproponował zwiększenie tzw. kwoty obowiązku w 2016 r. z 15 do 17 proc. Zmiana ta nie zyskała jednak poparcia w poprzedniej koalicji rządzącej i popyt pozostał niezmieniony.

Rok zawiedzionych nadziei

Nowelizacja Ustawy o OZE w czerwcu 2016 r. nie zmieniła nic w zakresie zielonych certyfikatów. Wprowadziła natomiast nowy rodzaj certyfikatów dla biogazu rolniczego, określając przy tym popyt na blisko dwukrotnie wyższym poziomie niż podaż.

Opublikowany zaś 4 sierpnia projekt rozporządzenia kształtującego popyt na rok 2017 nie zmienił nic w stosunku do wielkości popytu określonego pięć lat wcześniej, mimo że problem nadpodaży był już dogłębnie zdiagnozowany. Utrzymana nadwyżka popytu nad podażą dla certyfikatów biogazowych spowoduje, że wartość certyfikatów biogazowych będzie kilkakrotnie wyższa niż zielonych certyfikatów.

A może wsparcie kosztuje zbyt dużo, co zdaje się sugerować rząd? Wydaje się, że jednak nie. W porównaniu z szacunkami z roku 2010, rzeczywiste koszty wsparcia w 2015 były ponaddwukrotnie niższe niż zakładane. Wsparcie OZE odpowiada za ok. 4 proc. kosztów energii dla końcowego odbiorcy, a wzrost poziomu cen certyfikatów do 140 zł nie spowodowałby wzrostu cen energii, bowiem taka w przybliżeniu wartość zielonych certyfikatów jest już ujęta w taryfach.

Wzór: koło ratunkowe dla biogazowni

Skoro możliwa była interwencja dla biogazowni, to inni inwestorzy spodziewają się podobnych kroków także w ich kierunku. Strat poniesionych w poprzednich latach już nie pokryją, bo wsparcie przysługuje przez 15 lat, ale oczekują, że rząd przywróci zaufanie do systemu zielonych certyfikatów poprzez jasną deklarację, że skumulowana podaż i popyt będą się bilansować w długim horyzoncie.

Liczą też, że rząd wykona pierwszy krok, nie zmniejszając wielkości popytu na 2017 r. poniżej maksimum z ustawy OZE. Odwrócenie trendu nadpodaży powinno przyczynić się do wzrostu cen zielonych certyfikatów, oddalić widmo bankructw inwestorów, a jednocześnie przywrócić zaufanie do działań regulacyjnych rządu.

Autor jest wiceprezesem Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW) i jednocześnie dyrektorem inwestycyjnym funduszu inwestycyjnego posiadającego portfel 90 MW instalacji wiatrowych.

Ci, którzy zbudowali instalacje Odnawialnych Źródeł Energii z własnego kapitału, spisują jego wartość w straty. Ci, którzy sfinansowali je kredytem bankowym, są bliscy bankructwa. Ci, którzy zawarli kilka lat temu długoterminowe umowy sprzedaży energii, toczą boje prawne o ich utrzymanie, co jest warunkiem przetrwania.

Tak wygląda sytuacja inwestorów, którzy odpowiedzieli na zaproszenie polskiego rządu do inwestowania w odnawialne źródła energii (OZE) i zbudowali farmy wiatrowe. Polskie i zagraniczne koncerny energetyczne, fundusze inwestycyjne, małe i średnie polskie firmy, ale też kilkuset małych indywidualnych inwestorów – wszystkich dotknął krach na rynku zielonych certyfikatów, których ceny spadły w ciągu ostatnich czterech lat prawie sześciokrotnie.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację