Samorząd, związek zawodowy i stowarzyszenia lekarzy protestują przeciwko listowi intencyjnemu (zwanemu też dokumentem gwarancyjnym), wprowadzanemu w uchwalonej przez Sejm nowelizacji ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty.
Dotychczas o przyjęciu na daną specjalizację decydowała liczba punktów z Lekarskiego Egzaminu Końcowego (LEK) lub Lekarsko-Dentystycznego Egzaminu Końcowego (LDEK). Medycy z najwyższą punktacją mogli ubiegać się o miejsce na najbardziej obleganych specjalizacjach, takich jak np. okulistyka, ortodoncja, endokrynologia, dermatologia czy protetyka. Tym z niższą punktacją pozostają te mniej oblegane, najczęściej najniżej płatne, jak onkologia i hematologia dziecięca czy transfuzjologia kliniczna.
List intencyjny miałby wystawiać przyszły kierownik specjalizacji lub szef oddziału, na którym chce pracować kandydat. Za list można będzie dostać maksymalnie 5 pkt, podczas gdy za cały LEK lub LDEK – 200. Jak słyszymy w resorcie zdrowia, list intencyjny miałby gwarantować szansę dostania się na specjalizację np. obiecującemu chirurgowi, który predyspozycje i zdolności manualne potwierdził, przychodząc na oddział w czasie studiów, ale jego wynik z egzaminu jest gorszy niż kandydata z dużą wiedzą teoretyczną, ale bez talentu do operowania.
Lekarze uważają jednak, że wprowadzenie listu intencyjnego to otwarcie drogi do nepotyzmu i korupcji. Zdaniem Porozumienia Chirurgów Skalpel przyznawanie dodatkowych punktów „za coś, co nie jest dorobkiem naukowym”, otworzy drzwi do nepotyzmu. Z kolei Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy dodaje, że takie rozwiązanie podzieli środowisko lekarskie.
– Test nie jest kryterium idealnym, ale jest obiektywny, a obecny system – egalitarny i demokratyczny – zachęca ludzi do gruntownego przygotowania się do LEK. Każdy rozumie reguły gry. – Teraz reguły gry stają się mniej przejrzyste, a sposób przyjmowania na specjalizację – uznaniowy. Z jednej strony rozumiem ordynatorów, którzy chcieliby mieć wpływ na to, z kim będą pracować. Ale przecież specjalizację można odbywać także w trybie pozarezydenckim – pensję lekarza płaci wówczas nie resort zdrowia, ale szpital, który chce go zatrudnić – zauważa Damian Patecki, wiceprzewodniczący i współzałożyciel Porozumienia Rezydentów.