Opozycja wskazuje, że Bartosz Arłukowicz nie tylko nie poradził sobie z bolączkami służby zdrowia, ale wręcz pogłębił te najbardziej dla ludzi dolegliwe – pacjenci dłużej czekają na wizytę u specjalisty, płacą drożej za leki, a pod koniec roku nie mają szans dostać się do szpitali na planowane zabiegi.
W całym kraju szpitale wstrzymują przyjęcia i przesuwają je na przyszły rok, gdy dostaną nowe pieniądze od NFZ. W niektórych placówkach dzieje się tak już od trzech miesięcy. Najbardziej wstrząsnął jednak opozycją fakt, że zapisy zaczęły wstrzymywać lecznice dziecięce i głównie za to posypały się na Arłukowicza gromy.
Od stycznia do września tego roku liczba przeterminowanych płatności w służbie zdrowia, które może egzekwować komornik, wzrosła o 17 procent. A NIK, która przedstawiła niedawno raport o zadłużeniu szpitali, stwierdziła, że w najgorszej kondycji finansowej są placówki podlegające bezpośrednio Ministerstwu Zdrowia.
Sytuacja na rynku leków ustabilizowała się po wejściu w życie nowej ustawy refundacyjnej, ale specjaliści twierdzą, że pacjenci płacą w aptekach więcej. Według Bolesława Piechy z PiS potwierdza to fakt, że ok. 27 proc. recept na leki refundowane w ogóle nie jest wykupywanych.
Wiele absurdów w służbie zdrowia ujawnił elektroniczny system ubezpieczonych, który właśnie testują lekarze. 10 proc. Polaków ma niepewny status ubezpieczeniowy i nie wiadomo, czy mogą się leczyć w publicznej służbie zdrowia bez dodatkowych opłat.
PiS zapowiedziało w piątek, że złoży wniosek o odwołanie Bartosza Arłukowicza ze stanowiska.