O sprawie groźnego chwytu na salach porodowych pisała w połowie marca „Rzeczpospolita." Zwróciliśmy wówczas uwagę na to, że jak wynika z ankiety przeprowadzonej przez inicjatorki akcji „Lepszy poród," jest on stosowany w niemal przy co trzecim porodzie drogami natury. To o tyle niepokojące, że jest to manewr szalenie niebezpieczny i może prowadzić do uszkodzenia zarówno dziecka jak i matki, a nawet ich śmierci.

Oficjalnie pracownicy porodówek zaprzeczają, że z tych praktyk korzystają. Rzeczywistość nie jest jednak inna. Potwierdza to m.in. wyrok sądu w Poznaniu, który za zastosowanie tej metody skazał ginekologa Piotra M. na trzy lata więzienia bez zawieszenia, a towarzyszącą przy porodzie położną na dwa.

Problem jednak w tym, że nie ma jednoznacznych przepisów zabraniających stosowania chwytu Kristellera. Dlatego właśnie kilka dni temu szefowa Departamentu Matki i Dziecka w Ministerstwie Zdrowia Dagmara Korbasińska skierowała pismo do prof. Stanisława Radowickiego, konsultanta krajowego w dziedzinie ginekologii i położnictwa. Prosi w nim, aby ekspert przedstawił swoje stanowisko w zakresie stosowania tego manewru położniczego oraz by zaproponował, w jaki sposób należałoby formalnie uregulować tę sprawę.

Odpowiedzi na razie nie ma. Jednak do tej pory prof. Radowicki wielokrotnie wypowiadał się na temat stosowania manewru Kristellera w mediach. Zawsze podkreślał, że jego zdaniem „nie ma takich sytuacji w medycynie, w której stosowanie chwytu Kristellera jest uzasadnione." A w sytuacjach krytycznych na sali porodowej powinno stosować się cesarskie cięcie.

Wszystko wskazuje więc na to, że wkrótce niebezpieczny manewr na porodówkach zostanie zabroniony.