Zdaniem Jarosława Jędrzyńskiego, eksperta portalu Rynekpierwotny.pl, rozwój sytuacji na rynku mieszkaniowym będzie w dużym stopniu zależeć od tego, czy rząd spełni zapowiedzi bardzo dynamicznego podnoszenia płacy minimalnej.
![](http://grafik.rp.pl/grafika2/1543290,9.jpg)
Nieuniknione podwyżki
Pierwsze symptomy tej zależności można było zobaczyć już w IV kwartale zeszłego roku, kiedy sprzedaż mieszkań wyraźnie odbiła – o ponad 9 proc. kwartał do kwartału i niemal 7 proc. rok do roku. Tym samym cały 2019 r. wypadł trochę lepiej od poprzedniego, choć spodziewana była dalsza korekta po rekordowym 2017 r.
– 2019 r. był rokiem nowych obietnic w związku z jesiennymi wyborami parlamentarnymi. Rząd wyznaczył jasną ścieżkę wzrostu płacy minimalnej: w 2024 r. taka pensja ma wynosić 4 tys. zł brutto, a więc o prawie 80 proc. więcej wobec 2019 r. Mocny wzrost sprzedaży mieszkań w IV kwartale ub.r. świadczy o tym, że rynek zrozumiał: wszystko będzie drożało – mówi Jędrzyński. – Wzrost pensji minimalnej przełoży się na wzrost średniej płacy o 50–60 proc., w podobnym tempie mogą podrożeć mieszkania – zaznacza.
Zdaniem eksperta o bańce będzie można mówić wtedy, kiedy ceny mieszkań oderwą się od fundamentów, czyli zarobków. – W hossie z lat 2004–2008 średnia płaca wzrosła o 27,5 proc., płaca minimalna o 36,6 proc., tymczasem ceny mieszkań o aż 150 proc. Dziś ceny lokali i płace są bardzo ściśle skorelowane, na razie nie widać, by ten stan rzeczy miał się zmienić – mówi Jędrzyński. Zwraca też uwagę, że w szczycie tamtej hossy także akcje giełdowych deweloperów były mocno przeszacowane.