Resort rozwoju chce walczyć ze „sztucznym popytem” na rynku mieszkań. Minister Waldemar Buda uważa, że mamy do czynienia z bańką spekulacyjną, i chce to zablokować. Jak zapowiedział, zamierza wprowadzić podgląd cen transakcyjnych w formie portalu, w którym będzie widoczne, za ile i gdzie sprzedawane są mieszkania. Otodom i inne serwisy już zapewne drżą...
To, co proponuje Ministerstwo Rozwoju i Technologii (MRiT) w zasadzie już funkcjonuje, nawet jeżeli w formule narzędzi odpłatnych, tj. Cenatorium, które agreguje ceny transakcyjne z tych samych źródeł. Więc takie dane są już zbierane i raczej otwarte nie tylko dla rzeczoznawców. Np. ortofotomapa Warszawy zawiera konkretne ceny w odniesieniu do konkretnych lokalizacji.
Ale to ma być narzędzie nie handlowe, ale – jak rozumiem – ma posłużyć do walki z bańką spekulacyjną na rynku mieszkań?
Nie jestem do końca przekonany, że może taką funkcję spełnić. Fakt znajomości ceny mieszkania z zeszłego miesiąca nie zawsze musi się przełożyć na naszą cenę negocjacyjną. Lokale potrafią się od siebie różnić przecież nawet w zależności od kondygnacji czy widoku z okna. Trudno, żeby ceny takie były porównywalne czy identyczne. Kiedyś zdarzało się, że była oferowana średnia cena za metr kwadratowy i kto pierwszy, ten lepszy. Dzisiaj już tak nie jest. Poza tym deweloperzy różnicują ceny w czasie. Inaczej liczą na początku procesu inwestycyjnego, a inaczej, gdy już mają zabezpieczone finansowanie inwestycji. Zatem znajomość tego, za ile kupił mieszkanie sąsiad, niewiele da innym kupującym.
Według zapowiedzi ministra dane do rządowego serwisu o cenach transakcyjnych miałyby, z wyłączeniem danych wrażliwych, być „przekazywane przez notariuszy w trakcie transakcji”. Już widzę radość notariatu.