Zaczęło się od Piasta, bo ten właśnie ubogi oracz, jak przekazuje Gall Anonim, a być może kołodziej lub bartnik (późniejsza wersja Marcina Bielskiego) częstuje gości nie winem, nie miodem, nie gorzałką, tylko trunkiem naszym powszednim. Co prawda do majętnych nie należy i martwi się, że ma tylko jedną beczułkę dobrze sfermentowanego piwa, którą przygotował na postrzyżyny jedynego syna, i że co taka odrobina znaczy... Sytuacja nieciekawa i kto pamięta, jak w epoce słusznie minionej, gdy sklepów nocnych było jak na lekarstwo, a stacje benzynowe faktycznie służyły tylko do tankowania paliwa, w środku imprezy beczułka wyschła, ten zna ten ból. Piast martwi się tym bardziej, że na postrzyżynach Siemowita zjawili się dwaj niespodziewani, a wielce tajemniczy goście. Wcześniej usiłowali wkręcić się na dwór księcia Popiela, gdzie również odbywały się postrzyżyny. Jednak, czy to ze względu na nieodpowiedni dress code, czy dlatego że nie było ich na liście gości, czy może po prostu z Popiela był kawał złośliwego buca, ochrona w niewyszukany sposób wyprosiła obu przybyszy z balangi. Po tym niepowodzeniu wędrowcy udali się na podgrodzie, gdzie trafili do gospodarza ubogiego, lecz dobrego i gościnnego, a poza tym solidnego – zwróćmy uwagę na wyraźną deklarację Piasta, że jego piwo to nie żaden cienkusz, jest dobrze sfermentowane. W tym momencie legenda wkracza w dziedzinę magiczną i zaczyna się akcja na miarę Tolkiena. Otóż obawy Piasta okazały się zupełnie bezpodstawne, ponieważ w niewytłumaczalny sposób w trakcie imprezy beczułka ulega samonapełnieniu! Na dodatek niespodziewani goście zrobili niezły kawał Popielowi, bo okazało się, że piwo, które pojawiało się u Piasta, jednocześnie znikało u Popiela.
Piastowi musiało się w związku z tym zrobić trochę głupio, a być może przewidywał, że jak już twórcy piwnego cudu udadzą się w dalszą drogę, to zostanie sam w obliczu majestatu władzy wkurzonej z powodu dziwnego zniknięcia piwa. W związku z tym natychmiast wystosował zaproszenie do Popiela, który ochoczo je przyjął. Zapewne był po prostu zaintrygowany całą sytuacją, choć Gall wyjaśnia to w nieco inny sposób, dodając nieco lukru do ogólnie niesympatycznej postaci Popiela: „[...] zaproszony książę wcale nie uważał sobie za ujmę zajść do swego wieśniaka [...]". Niby równiacha z tego księcia, ale nie zapominajmy, że ten sam władca (według Kadłubka) wytruł dwudziestu swoich stryjów. Charakterystyczne, że zrobił to za pomocą zatrutego wina, a nie piwa.
Tak naprawdę to prawdopodobnie zaczęło się jeszcze przed Piastem, bo zanim na terenie obecnej Polski pojawili się Słowianie, to pętali się tu różni tacy, a przede wszystkim Celtowie, jak wiadomo, wielcy piwosze i specjaliści w dziedzinie browarnictwa. Być może w tych zamierzchłych, głęboko przedchrześcijańskich czasach piwo miało też znaczenie obrzędowe, tak jak na sąsiedniej Litwie, gdzie wyrabiany z jęczmienia ałus „[...] Kremarze, bożkowi trzody chlewnej, lano w ogień na ofiarę. Polecano się szczególnie bożyszczu Kohmie, przy biesiadach, dla uniknięcia śmierci od przepicia się piwem. Święto wiosny Sutinkaj, którego tradycyjnym ostatkom przypatrywał się Stryjkowski Maciej, obchodzono z użytkowaniem piwa w obrzędach, warzonem ze zbóż składkowych wsi okolicznych [...]". Wynika z tego wszystkiego, że piwo towarzyszyło nam od zarania dziejów i należy wręcz do mitu założycielskiego dynastii, która stworzyła Polskę. To właśnie musiał być ten najbardziej powszechny napój wyskokowy, który stopniowo stał się w ogóle napojem najbardziej popularnym.
Stopniowo, jako że prawdopodobnie do codziennego użytku nasi słowiańscy praszczurowie preferowali wodę z krystalicznie czystych leśnych strumyków i źródełek, ewentualnie dosładzali ją miodem. Taką teorię przedstawia m.in. Jerzy Besala w swojej imponującej pracy „Alkoholowe dzieje Polski". Ponieważ się okazało, że piwo jest nie tylko smaczniejsze, ale po prostu zdrowsze od wody, co do której nie było pewności, czy pochodzi z „krystalicznie czystego" źródełka, czy też może z jakiejś podejrzanej studni wykopanej nieopodal kloacznych dołów, zeszła ona na dalszy, można nawet powiedzieć, że bardzo daleki plan. Aleksander Brückner w Encyklopedii Staropolskiej pisze o tym bez ogródek: „Wody używali mężczyźni wyłącznie do mycia i tak odwykli od niej, że chorowali, gdy okoliczności (na przykład na okręcie) zmuszały do jej picia; dopiero w połowie XVIII wieku zjawiła się ponownie woda na stołach [...]". Skoro przez cały kraj płynęła już nawet nie rzeka, ale wręcz morze piwa, rodzi się pytanie, ile właściwie nasi przodkowie tego trunku wypijali? Nawet z pobieżnego przeglądu tabel zamieszczonych w pracy Andrzeja Wyczańskiego pt. „Studia nad konsumpcją żywności w Polsce w XVI i pierwszej połowie XVII w." wynika, że było to przeciętnie od dwóch do czterech litrów dziennie. Całkiem, całkiem, ale musimy pamiętać, że codzienną strawą piwną czeladzi i chudopachołków wszelkiej maści był tzw. cienkusz, czyli piwo gorszej jakości o bardzo niskiej zawartości alkoholu.