Pornograf wojny

Powieściopisarz, reporter, autorytet? Kim naprawdę jest Jonathan Littell, którego „Zapiski z Homs” właśnie trafiają do czytelników?

Publikacja: 22.01.2013 08:50

Jonathan Littell, podczas promocji „Łaskawych” w 2006 roku na literackim festiwalu w Manosque

Jonathan Littell, podczas promocji „Łaskawych” w 2006 roku na literackim festiwalu w Manosque

Foto: AFP

Reportaż jest owocem dwóch tygodni spędzonych w syryjskim mieście na przełomie stycznia i lutego 2012 r. Dziennik autora w pięciu częściach ukazał się we francuskim „Le Monde". Niedługo po wyjeździe Littella Homs zostało brutalnie spacyfikowane. Miejsce będące symbolem walki z reżimem Baszszara al Asada zmieniło się w symbol bestialstwa jego dyktatury i obojętności Zachodu.

Zobacz na Empik.rp.pl

Jonathan Littell,

44-letni Amerykanin i piszący po francusku potomek polskich Żydów, jest autorem największego literackiego skandalu XXI w. W powieści „Łaskawe" z 2006 r. stworzył postać Maximiliana Aue, niemiecko-francuskiego nazisty, doktora prawa, erudyty i poligloty, biorącego udział w eksterminacji Żydów na zapleczu frontu wschodniego. Nazistowskie zbrodnie opisywał z naturalistyczną precyzją, nie szczędząc czytelnikom żadnych detali. Jakby tego było mało, Aue pałał kazirodczym uczuciem do siostry, był homoseksualistą i niczym hitlerowski Orestes roił o zamordowaniu matki i jej kochanka.

Jednak gdy w zeszłym roku ukazało się polskie wydanie „Czeczenii. Roku III", poznaliśmy nieco inne oblicze pisarza. Okazało się, że ten „pornograf wojny" przed karierą literata był pracownikiem pomocy humanitarnej i reporterem wojennym. Na własne oczy widział najokrutniejsze konflikty ostatnich 20 lat, m.in. w Bośni, Kongu i Czeczenii. Pisał reportaże z ogarniętego narkotykową wojną Ciudad Juarez w Meksyku. A wszystko to przed ukończeniem 40 lat.

Jego najnowsze „Zapiski z Homs" początkowo sprawiają wrażenie wojskowych raportów, a nie dziennika reportażysty. Rzadko zdarzają się takie smaczki, takie jak sen, w którym spotkał Michela Foucaulta. W typowy dla siebie sposób Littell wylicza rodzaje i ilość uzbrojenia, opisuje stroje rebeliantów, wymienia dziesiątki nazwisk i ulic. Łatwo się pogubić w ciągu opisów, tras wiodących przez budynki, blokady i posterunki. Z kolejnymi stronami ten gąszcz niuansów schodzi na drugi plan. Przysłaniają go naturalistyczne opisy przemocy, co również jest charakterystyczne dla autora. Przytacza świadectwa tortur, snajperów strzelających do przypadkowych cywilów na ulicach, a także prowokacje reżimowych władz zmierzające do skłócenia rebeliantów na tle różnic religijnych. Okrucieństwa nie brakuje też po stronie rebeliantów, linczujących złapanych członków tajnej policji.

Tak jak w swojej głośnej powieści prezentuje śmierć z jej odrażającą fizjologią, zestawiając to z absurdalnie czułymi obserwacjami (np. gdy opisuje zwłoki chłopca: „sypie mu się wąsik, delikatny puszek"). Jakby przedrzeźniał telewizyjno-tabloidowe relacje, epatujące krwawymi scenami i zdjęciami okaleczonych ciał. W pewnym momencie pada nawet zdanie: „Tym razem to nic poważnego, nie będziemy patrzeć". W końcowej części, wraz z nasilającymi się walkami w mieście, dziennik staje się coraz bardziej rwany i chaotyczny.

Jednak najbardziej uderzająca w „Zapiskach z Homs" jest „multimedialność" walk. Ciągle ktoś pokazuje Littellowi filmiki kręcone na smart- fonach, na których uwieczniono czyjąś śmierć lub zwłoki zabitych „szahidów", czyli męczenników. „W ciągu niecałej godziny zgrali filmiki, sformatowali je i wrzucili na YouTube'a. Linki pojawiają się na Facebooku (...) Abu Bilal udziela wywiadu na żywo dla Orient TV, przez telefon. Abu Lajl przyniósł (...) arkusz ze zdjęciem z Google Earth" – pisze Littell. A na końcu puentuje: „Wszystkie te telefony to muzea potworności".

Popularność autora, mimo że skutecznie chroni swoją prywatność, jest niezwykła. Trudno ją wytłumaczyć jedynie skandalem, nawet popartym dużym talentem.

W Polsce krytycy ciągle wypatrują „polskich Littellów". W zeszłym roku trzykrotnie głosili ich nadejście, mniej lub bardziej słusznie. W „Nocy żywych Żydów" Igor Ostachowicz połączył ironiczną narrację pełną makabry i odniesień do popkultury z tematyką Holokaustu. Jedni byli przerażeni, inni zachwyceni. Podobną drogą poszedł Krystian Piwowarski w zbiorze opowiadań o znamiennym tytule „Więcej gazu, Kameraden!". Ostatnim z „polskich Littellów" został Szczepan Twardoch po premierze „Morfiny", powieści historycznej z czasu II wojny światowej o pogrążonym w objęciach kobiet i morfiny Konstantym Willemannie. Śląski autor zainspirował się wizerunkiem Amerykanina. Do zdjęć pozował w idealnie skrojonej marynarce, przystrzyżony na eleganta, zimno wpatrując się w obiektyw aparatu.

Ta swoista moda na Littella oddaje podziw dla mieszkającego w Barcelonie kosmopolity, który zdołał przełamać tabu w opowiadaniu o Holokauście i schematy wojennych narracji. W dodatku obronną ręką wyszedł spod deszczu krytyki i osiągnął rzadko spotykany w literaturze sukces (także finansowy, prawie milion egzemplarzy „Łaskawych" sprzedano w samej Francji). Z kolei dzięki doświadczeniom reportera wojennego i pracownika organizacji humanitarnych urósł do rangi autorytetu w sprawach konfliktów zbrojnych i polityki międzynarodowej. Nic więc dziwnego, że wielu chciałoby pójść w jego ślady.

Reportaż jest owocem dwóch tygodni spędzonych w syryjskim mieście na przełomie stycznia i lutego 2012 r. Dziennik autora w pięciu częściach ukazał się we francuskim „Le Monde". Niedługo po wyjeździe Littella Homs zostało brutalnie spacyfikowane. Miejsce będące symbolem walki z reżimem Baszszara al Asada zmieniło się w symbol bestialstwa jego dyktatury i obojętności Zachodu.

Zobacz na Empik.rp.pl

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Literatura
„Żądło” Murraya: prawdziwa Irlandia z Polakiem mechanikiem, czarnym charakterem
Literatura
Podcast „Rzecz o książkach”: Mateusz Grzeszczuk o „Światach lękowych” i nie tylko
Literatura
Zmarły Mario Vargas Llosa był piewcą wolności. Putina nazywał krwawym dyktatorem
Literatura
Zmarł laureat Nagrody Nobla Mario Vargas Llosa
Literatura
Zamek Sarny. Czy zabytek i flagowe miejsce festiwalu Olgi Tokarczuk zaleją Wody Polskie?