Wydawca przypomina na okładce, że fraszka jest obecna w polskiej literaturze od początku dziejów. Mistrzowską formę nadał jej już Jan Kochanowski (wcześniej był jeszcze krotochwilny Mikołaj Rej). ?A potem kolejne stulecia – aż do XX wieku – przyniosły nam świetnych fraszkopisarzy.
Dziś ich nie ma, ale przyczyna tego stanu rzeczy jest prosta. Fraszka wymaga doskonałej formy, ta zaś nie jest w cenie. Obecnie pisze się szybko i łatwo, często wręcz za łatwo.
Marlena Wilbik, która dała się poznać jako autorka pełnej humoru powieści „Trup", będącej nawiązaniem do stylu Joanny Chmielewskiej, też nie sięga tak daleko w przeszłość. Jej mistrzem we fraszkopisaniu nie jest Jan Kochanowski czy biskup Krasicki, ale Jan Sztaudynger. Stworzył on rodzaj fraszki bliższy aforyzmowi – zwięzłej, lapidarnej, niesłychanie celnej. Tak też pisze Marlena Wilbik: „I najlepsza czekolada się przejada... ". Czy to fraszka czy właściwie aforystyczna sentencja?
Nie spierajmy się o szczegóły. Ważniejsze jest co innego: autorka nie kieruje się aż taką dbałością o słowo jak Sztaudynger. Kto zresztą dziś jeszcze to czyni? Fraszki Wilbik to utwory epoki esemesów. Ich lapidarność nie jest efektem długotrwałej pracy nad formą. Są jak riposta – dosadna, czasem zaskakująca, czasami jednak wypowiedziana za szybko, gdy pomysł należałoby dopracować.
Ulubionym tematem fraszek są stosunki damsko-męskie. Erotyka u Marleny Wilbik także jest współczesna – potraktowana bardziej dosłownie, autorka chętniej mówi o seksie niż o uczuciach („Daje z obowiązku dla dobra związku"). Ale czy ponad pół wieku temu Sztaudynger był bardziej pruderyjny, gdy pisał: „Każda jej pozycja to już propozycja"?