Zbrodnia i prawda

Powieściopisarze Marek Krajewski i Łukasz Orbitowski zajęli się historiami prawdziwych morderstw i stworzyli hybrydę literacko-dokumentalną.

Aktualizacja: 15.06.2015 21:10 Publikacja: 15.06.2015 18:51

Marek Krajewski we Wrocławiu (dawniej Breslau). Oczywiście, mrocznym

Marek Krajewski we Wrocławiu (dawniej Breslau). Oczywiście, mrocznym

Foto: Fotorzepa, Bartosz Siedlik

W ostatniej dekadzie polska literatura miała dwa mocne filary – kryminał i reportaż. Pierwszy karmił się fikcją, a drugi prawdą. W czasach pozacieranych gatunkowych granic okazuje się, że dwa pozornie sprzeczne światy można połączyć. Tym bardziej że wzmianka „oparte na faktach" jest znakomitym hasłem reklamowym.

O efektach tego eksperymentu można się przekonać, czytając dwie książki, które w ostatnich tygodniach trafiły do księgarń. Pierwsza to „Umarli mają głos" Marka Krajewskiego. Oprócz nazwiska wrocławskiego pisarza na okładce widnieje również nazwisko Jerzego Kaweckiego, medyka sądowego z wieloletnią praktyką, który opowiedział Krajewskiemu makabryczne historie z sekcyjnego stołu, a autor „Śmierci w Breslau" przekuł je w literacką formę.

Inną drogą poszło wydawnictwo Od Deski do Deski, które zapoczątkowało serię zatytułowaną – a jakżeby inaczej – „Na F/aktach". Dotychczas ukazały się w niej dwie powieści: „Preparator" Huberta Klimko-Dobrzanieckiego oraz najnowsza „Inna dusza" Łukasza Orbitowskiego. Obydwie wzięły za kanwę prawdziwe zbrodnie znane z prasy. Zbeletryzowana historia zabójstwa Andrzeja Zauchy napisana przez Janusza Leona Wiśniewskiego ma być następną powieścią z tego cyklu.

Krajewski z Kaweckim pokazują w swojej książce, że nawet przyziemne i nieskomplikowane historie można opowiedzieć w sposób zajmujący. Na kartach książki „Umarli mają głos" opisują 12 epizodów, które zaczynają się od znalezienia ciała denata. Krok po kroku poznajemy historię zbrodni, czasami nieprawdopodobnie głupiej lub przypadkowej.

O swojej nowej książce Krajewski tak mówi „Rzeczpospolitej": – Ludzie rzeczywiście zginęli w taki sposób, jak to opisałem. Trafili na stół sekcyjny do mojego przyjaciela Jerzego Kaweckiego, a on szukał w ich ciałach śladów, które skierowałyby policję na trop morderców i umożliwiły wskazanie sprawców.

Trochę fikcji

Pytany, czy często wypełniał białe plamy sądowych akt swoją wyobraźnią, odpowiada: – Jest tu i ówdzie trochę fikcji. Kiedy trzeba było zbudować odpowiedni punkt kulminacyjny, to czasami zdarzało mi się powoływać do życia jakąś fikcyjną scenę, ale to są drobiazgi, i chcę potwierdzić z całą mocą, że nasze opowieści są prawdziwe.

„Inna dusza" sięga do wydarzeń z drugiej połowy lat 90. i głośnej sprawy bydgoskiego nastolatka, który zabił dwójkę swych rówieśników. Łukasz Orbitowski, pisząc „Inną duszę", spędził wiele dni w bydgoskim sądzie, robiąc notatki na podstawie akt sprawy. Jednak jak sam mówi „Rzeczpospolitej", w ogóle go nie interesuje, jak było naprawdę:

– Jestem pisarzem, jestem kłamcą. Miałem na początku pomysł, żeby spotkać się z moim bohaterem, ale szybko go porzuciłem – opowiada Orbitowski. – Wolałem stworzyć postać fikcyjną, bo tak naprawdę najbardziej zafascynowało mnie to, że zabójca nie miał absolutnie żadnego motywu, żeby zabić – dodaje 37-letni prozaik.

Mord w Bydgoszczy

Orbitowski z każdą kolejną książką doskonali warsztat stylisty. Nie ma w „Innej duszy" reportażowej wierności, jest za to prawda o latach 90. Pisarz potrafi oddać pierwszą dekadę wolności po komunie z całym jej kolorytem i młodzieżowym językiem. Bydgoszcz w „Innej duszy" to miasto nienadążające za szalonym tempem transformacji. Orbitowski opowiada o tym bez specjalnego moralizatorstwa, za to z nutą sentymentu. Oddaje klimat epoki, która dla jednych tchnęła wolnością, a dla innych beznadzieją.

Marek Krajewski również nie opowiedział całej prawdy, ale z innego powodu.   – Sprawcy opisywanych przeze mnie zbrodni często już odbyli swoje wyroki i należy im się pewna anonimowość – tłumaczy. – Celowo zacierałem ślady, przeinaczałem dane i fakty tak, żeby nie można było tych ludzi dzisiaj zidentyfikować. Tym bardziej że opisywane przeze mnie zbrodnie, nad którymi pracował Jerzy Kawecki, były w swoim czasie bardzo głośne na Dolnym Śląsku.

Na pytanie, dlaczego wybrał tak szczególną formę pomiędzy beletrystyką a non-fiction, odpowiada: – Takie rozwiązanie wydawało mi się najuczciwsze wobec Jerzego Kaweckiego. To on jest postacią łączącą wszystkie historie – mówi Krajewski.  – Powieść nie wchodziła w grę. Kawecki podzielił się ze mną historiami ze swojego stołu sekcyjnego, gdyż chciał, żeby do ludzi, którzy zetkną się z naszą książką, dotarło, że nie ma zbrodni doskonałej. Przestępstwo zawsze zostanie osądzone.

Oczywiście naiwnie byłoby sądzić, że jest to jakaś literacka praktyka odkryta dopiero teraz przez Polaków. Na pograniczu tych dwóch światów było przecież „Z zimną krwią" Trumana Capote'a, kultowa pozycja reportażu literackiego. Istnieje też bogata tradycja pisania pitavali, czyli kronik kryminalnych z publicystycznym rysem. Jak widać, w literaturze, podobnie jak w wielu innych gałęziach kultury, recykling form i gatunków trwa nieustannie, a prawdę coraz trudniej odróżnić od fikcji. Choć przyznać trzeba, że Krajewskiemu i Orbitowskiemu wyszło to bardzo dobrze.

Literatura
Podcast „Rzecz o książkach”: Kinga Wyrzykowska o „Porządnych ludziach”
Literatura
„Żądło” Murraya: prawdziwa Irlandia z Polakiem mechanikiem, czarnym charakterem
Literatura
Podcast „Rzecz o książkach”: Mateusz Grzeszczuk o „Światach lękowych” i nie tylko
Literatura
Zmarły Mario Vargas Llosa był piewcą wolności. Putina nazywał krwawym dyktatorem
Literatura
Zmarł laureat Nagrody Nobla Mario Vargas Llosa