I tak w nieprzyjaznych wodach zatoki narodziła się Patti jako pływaczka ultra. Pokonująca coraz dłuższe dystanse, podejmująca coraz bardziej ryzykowne wyzwania, walcząca z hipotermią, zmagająca się z żywiołem, wirami, przypływami i odpływami.
Tacy bowiem są ultrasportowcy, którzy w swoich wyczynach nieustannie przesuwają granice ludzkich możliwości.
Nie moja bajka
Gosia Szydłowska, zanim stała się jedną z najbardziej obiecujących polskich ultrabiegaczek, drogi i szlaki przemierzała nie tyle na własnych nogach, ile na grzbiecie ulubionego konia. – 15 lat wyczynowego jeździectwa, a jednocześnie 15 lat prawdziwej pasji. W każdy dzień wliczony był jeśli nie trening, to choćby wizyta w stadninie. Rano do szkoły, ze szkoły do stajni, wieczorem do domu – wspomina. – A potem niefortunny zbieg okoliczności: kontuzja konia, mój wypadek podczas jazdy, coraz trudniejsza w związku z tym organizacja treningów i wreszcie pytanie: co dalej.
Pytanie, na które początkowo nie było łatwej odpowiedzi, bo po jeździectwie została w życiu Gosi potężna wyrwa. Tę pustkę próbowała wypełnić innymi rodzajami aktywności. Początkowe wybory okazały się nietrafione. – Taki aerobik na przykład. Raz, dwa. Rączka, nóżka. Zupełnie nie moja bajka. Ja lubię się zajechać – marszczy się Gosia. – I te wszystkie ćwiczenia w grupie. Żadnego indywidualizmu. Wolę działać na własny rachunek. I mieć świadomość, że wszystko, co wypracuję, zarówno porażki, jak i zwycięstwa, idą na moje konto. Wtedy pojawiło się bieganie. Wystarczyło włożyć wysłużone buty i ruszyć przed siebie. I biec. Kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów. Do upadłego. Tak jak do upadłego biegają od tysięcy lat Indianie Tarahumara z meksykańskiego stanu Chihuahua. Niegdyś swoją niezwykłą wytrzymałość biegową wykorzystywali w tradycyjnym sposobie polowania, gdzie tropiono i goniono zwierzynę tak długo, aż padła z wyczerpania. Teraz, już wyłącznie dla przyjemności, organizują zawody w biegach na 100, 200 czy 300 km, w których startują zawodnicy z całego świata. Dla zwolenników ultramaratonów wytrzymałość Tarahumara jest dowodem na ogromne i niewykorzystane pokłady energii, drzemiące w człowieku. Antropolodzy wskazują z kolei na styl życia naszych praprzodków na równinach i stepach Ameryki Północnej i Południowej oraz Azji, kiedy to – by zapewnić sobie pożywienie – podążano za stadami karibu czy mamutami. Ultrabieganie ludzkość wydaje się zatem mieć zapisane w DNA. Gosia Szydłowska zaczęła ów „ultragen" uaktywniać.
Mikael Ottosson odkąd sięga pamięcią, nie pamięta czasu, kiedy sport nie był ważną częścią jego codzienności. Już w wieku czterech lat grał w tenisa, jeździł na nartach i zaczynał żeglować. – Do treningów podchodziłem bardzo poważnie. Można powiedzieć, że ultrapoważnie – uśmiecha się Szwed. – Pewnie bierze się to stąd, że nie potrafię robić nic na pół gwizdka, angażować się tylko częściowo. Jeśli już biorę się do czegoś, to robię to na 100 proc. z okładem.
I tak mały Mikael w szkole zaczepiał starszych, którzy mogli się pochwalić jakimiś osiągnięciami sportowymi, prosząc o zdradzenie tajników skutecznego treningu i męcząc pytaniami, co zrobić, żeby stać się szybszym i silniejszym. A po lekcjach wracał do domu, chwytał sprzęt narciarski i ruszał na lokalną górkę. Wyciąg już nie chodził, ale chłopakowi to nie przeszkadzało. Z nartami na ramieniu podchodził na sam szczyt i zjeżdżał, pamiętając o wszystkich uwagach trenera. Podchodził i zjeżdżał. Aż zapadał zmrok i trzeba było zostawić stok i wracać. Mijał sezon za sezonem, skandynawskie ośrodki narciarskie zostały zamienione na górskie zbocza w górach Ameryki Północnej, w kolekcji pojawiały się kolejne medale. Frajda ze zjazdów była niezmiennie ta sama. I tak by zostało, gdyby nie stanowcze stanowisko zaprzyjaźnionego ortopedy, który zabronił drastycznego obciążania kolan. Tłumaczył, że stawy kolanowe Mikaela wyglądają jak u 80–letniego staruszka. Wszystko wskazywało na definitywny koniec śnieżnych szaleństw. Mikael nie zamierzał się jednak podać. Zaczął jeździć na rowerze. Początkowo głównie dlatego, żeby trenować nogi, nie obarczając nadmiernie kolan. – Szybko się to zmieniło – opowiada. – Rowerowe przejażdżki stawały się coraz dłuższe i dłuższe.