Leny Kravitz - nowa płyta Black and white America

Nowa płyta Lenny’ego Kravitza jest przebojowa, ale wtórna

Aktualizacja: 19.08.2011 02:58 Publikacja: 19.08.2011 02:57

Lenny Kravitz black and white america CD Warner Music 2011

Lenny Kravitz black and white america CD Warner Music 2011

Foto: Archiwum

Lenny Kravitz spędził dwa lata na plaży. Wielki solowy gwiazdor rocka, nagrodzony czterema Grammy za śpiew, sprzedał ekskluzywny nowojorski apartament i przeniósł się na Bahamy, do wybudowanego tam studia. Przesiadywał na słońcu, bujał się w hamaku i cieszył odosobnieniem. Przystojniak, za którym na koniec świata gotowe były iść słynne partnerki: Vanessa Paradis, Nicole Kidman i Naomi Campbell, zabrał do swego azylu jedynie psa. Mówi, że nigdy nie był szczęśliwszy. Niestety, nowa płyta „Black and White America" świadczy, że zatracił się w samozadowoleniu. Pracował nad piosenkami w oderwaniu od świata, polegał tylko na sobie. Najwyraźniej przeżył powrót do brzmień, z którymi dorastał, bo na krążku słychać jedynie przeszłość.

Każda z premierowych piosenek potwierdza, że Kravitz jest fantastycznym muzykiem, ale wpadł w pułapkę – wchodzi w cudze buty. Zaczyna w pantoflach Jamesa Browna – w tytułowej „Black and White America" drepcze w rytmie klasycznego, pulsującego basem funku. Utwór brzmi wręcz doskonale, podejrzanie znajomo, jak zapisany dawno w pamięci evergreen. W tym kłopot: Kravitz podszedł za blisko oryginału. Nie konkretnego utworu, ale unikatowego stylu Browna. Jedyne, co go ratuje, to muzyczny kunszt i siła melodii. Kravitz balansuje na granicy plagiatu, ale gra fenomenalnie – przypomina włamywaczy, którzy rabują cudze rezydencje z klasą i wdziękiem.

Tekst utworu rozbudza apetyt – Kravitz sugeruje, że opowie o „czarnej i białej Ameryce", kraju, który przezwyciężył rasowe podziały. Syn mieszanej rasowo pary, która pobrała się 1963 r., gdy ruch praw obywatelskich wchodził w decydującą fazę, teraz śpiewa: „Przyszłość nadeszła, wreszcie znaleźliśmy wspólny grunt". Nie wyjaśnia jednak, skąd bierze się jego optymizm. Trzy lata po zwycięstwie Obamy jest chyba jedynym artystą, który przywołuje entuzjastyczny ton: „Yes, we can!". Inni, jak Erykah Badu czy Kanye West, rysują raczej ponury pejzaż wciąż poróżnionego społeczeństwa.

Może na Bahamach nie było telewizji i Internetu, ale nic nie usprawiedliwia naiwnego, hipisowskiego songu „Faith of a Child", w którym Kravitz nakłania ludzi, by dostrzegli „pokój w swych umysłach". Równie pretensjonalnie zabrzmiała ballada „Dream", w której Lenny akompaniuje sobie na fortepianie. Chce być Lennonem z „Imagine", ale wypada niewiarygodnie w roli pacyfistycznego kaznodziei. Trzy lata temu na płycie „It Is Time for a Love Revolution" świetnie oddał nastrój Amerykanów spragnionych zmiany. Wtedy ostro atakował administrację Busha i w „Back in Vietnam" zarzucał mu powrót do wojennej polityki lat 70. Był wściekłym rockandrollowcem. Teraz zachowuje się jak rozpieszczony widokiem palm marzyciel.

„Liquid Jesus" to drugi grzech naśladownictwa – tym razem Kravitz przymierza smoking Marvina Gaye'a, imituje subtelny rytm jego utworów i uwodzi falsetem. Próbuje doścignąć erotyczny klasyk „Sexual Healing", na przekór logice i artystycznej etykiecie. Na całej płycie muzyczna erudycja Lenny'ego bierze górę nad jego indywidualnością.

Postawił na piękne, chwytliwe melodie. Chyba żadna z jego płyt nie zawierała tylu piosenek z przebojowym potencjałem: łącząca funk i disco „Superlove" czy „Boongie Drop" z udziałem Jaya-Z mogą się spodobać młodym słuchaczom, którzy nie pamiętają ani wzorów, do których Kravitz sięga, ani jego dawnych nagrań. Mocne refreny sprawdzą się jako dzwonki telefonów komórkowych. Nieczyste zagranie może więc ujść Kravitzowi na sucho.

Uważni słuchacze zorientują się, że zrezygnował z iskrzących gitarowych popisów, które są jego najwspanialszym atutem. Tu i ówdzie wprowadza świetne, ale krótkie solówki, pogłębiające tylko rozczarowanie. Najjaskrawszym przejawem kryzysu Kravitza są nieudane utwory o miłości. Gdy zapewnia, że roznosi go pożądanie, brzmi już nie jak rockowy casanowa, ale 47-letni facet, który długo nie chciał dorosnąć, a teraz kręci się w kółko, kopiując idealnych mężczyzn z przeszłości.

Sylwetka

Lenny Kravitz (ur. 1964 r.) nagrał dziewięć albumów i sprzedał kilkadziesiąt milionów płyt. Dorastał w Los Angeles, w domu często odwiedzanym przez Milesa Davisa i Ellę Fitzgerald. Od debiutu w 1989 r. gra rock wzbogacony funkiem i r'n'b. Jego najlepsza płyta to „Are You Gonna Go My Way". 9 listopada zagra na Torwarze.

Lenny Kravitz spędził dwa lata na plaży. Wielki solowy gwiazdor rocka, nagrodzony czterema Grammy za śpiew, sprzedał ekskluzywny nowojorski apartament i przeniósł się na Bahamy, do wybudowanego tam studia. Przesiadywał na słońcu, bujał się w hamaku i cieszył odosobnieniem. Przystojniak, za którym na koniec świata gotowe były iść słynne partnerki: Vanessa Paradis, Nicole Kidman i Naomi Campbell, zabrał do swego azylu jedynie psa. Mówi, że nigdy nie był szczęśliwszy. Niestety, nowa płyta „Black and White America" świadczy, że zatracił się w samozadowoleniu. Pracował nad piosenkami w oderwaniu od świata, polegał tylko na sobie. Najwyraźniej przeżył powrót do brzmień, z którymi dorastał, bo na krążku słychać jedynie przeszłość.

Pozostało jeszcze 83% artykułu
Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Kultura
„Drogi do Jerozolimy”. Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie
Kultura
Polska kultura na EXPO 2025 w Osace
Kultura
Ile czytamy i jak to robimy? Młodzi więcej, ale wciąż chętnie na papierze